Instrukcja obsługi

1. Jeśli jesteś pozbawiony poczucia humoru - nie czytaj, nie zrozumiesz i tylko wpadniesz w kompleksy.
2. Jeśli uważasz się za jakikolwiek autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie - idź sobie.
3. Jesteś emo? Jesteś emo?! Tam są drzwi!
4. Komentarze w stylu "fajne"/"gówno" będę kasowała bez litości. Ma być konstruktywnie, albo wcale.
5. Komciasz? WON!

poniedziałek, 24 września 2007

Rozdział 2: I to ja jestem nienormalny?!

Jezioro Rusałka z mitycznym stworzeniem nie ma nic wspólnego.

Brudna, mulista, bura woda o konsystencji plazmy nie zachęcała do kąpieli.

Plaża została zamieniona w wysypisko śmieci. Resztki szkła, butelki i puszki walały się wszędzie.

Seweryn zszedł na brzeg wody i wrzucił w toń jeziora ostatni worek z ciałem Ketwella.

Plazma zabulgotała i połknęła zwłoki.

Kaberu wspiął się z powrotem na trawę. Usiadł ciężko obok Szczypiora, który wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w daleki punkt.

Spojrzał na niego.

Blady, wystraszony i mokry od potu.

- Odezwij się do mnie. - Poprosił.

Szczypior zdradzał objawy głębokiego szoku.

- Proszę… on musiał tak zginąć… a raczej przestać na pewien czas egzystować…

Tadeusz zamrugał.

Seweryn podciągnął kolana pod brodę.

- Widzisz, nazwałeś go niedawno Terminatorem… miałeś w pewnym sensie rację… Ketwell jest jednak kimś potężniejszym… wampirem… Ja za to jestem oficerem BOK… przynajmniej tak nas się oficjalnie nazywa… Musisz jednak wiedzieć, że w BOK-u nie ma stopnia oficera.. Tak mówi się na nas… zabójców…

Szczypior spojrzał na niego.

- To jest wszystko kurewsko rozjebane! A tak niewinnie wyglądałeś!! Pieprzony psychol!! Trupa kroić!! I zmyj tą krew!!

Seweryn zignorował polecenie.

- To nie jest nawet krew Ketwella.

- A kurwa czyja?!!

Kaberu rozerwał koszulę na piersi.

- W większości… moja… a reszta to krew jego dzisiejszych ofiar…

Miał paskudnie rozwaloną klatkę piersiową. Złamane żebro przebiło skórę. Rana ciągnęła się od mostka w dół. Szczypior tylko jęknął. Już nic nie mogło go zaszokować.

- Niedługo prochy przestaną działać… dłużej już nie wytrzymam, przynajmniej miło, że się ocknąłeś… ktoś musi się mną zająć jak stracę resztki przytomności…

Sewryn osunął się na trawę. Widocznie utracił „resztki przytomności”.

***

- I nic mnie to kurwa nie obchodzi!! Mam to wszystko gdzieś!!! W sobotę mamy koncert debilu, a ty dajesz sobie rozwalić rękę?! Czyś ty już zupełnie zdurniał?! I niby jak ty sobie wyobrażasz zagrać?! I gdzie ja znajdę gitarzystę?! Debilu, idioto!!! I jeszcześ mi tu jakiegoś półtrupa przytargał!!! Czy tobie się nudzi, czy co, kurwa?! I co ja niby mam z nim zrobić?! – Wrzaskom nie było końca. To właśnie one obudziły Seweryna. Zresztą był całkowicie pewien, że zmusiłyby trupa do reakcji.

BOK-owiec usiadł. Wrzasnął z bólu. Zdzierający gardło mężczyzna umilkł na chwilę. Seweryn spojrzał po sobie. Połamane żebra miał zgrabnie obwiązane bandażem. Lewą rękę miał czymś usztywnioną. Zastanowił się, czy podziękować. Obawiał się dalszych wrzasków, a głowa bolała go nieprzeciętnie.

- O! Obudził się! – Zauważył wysoki brunet o spojrzeniu szaleńca.

- Tak się darłeś, że trupa byś obudził – mruknął milczący dotąd Szczypior. Gdy wymawiał trupa jakiś cień przemknął mu po twarzy. Jego wrzaskliwy towarzysz zauważył to, ale nie skomentował.

- Kto ci to zrobił? – Zapytał Szczypiora wskazując na obandażowaną rękę. – Ten sam, co jego załatwił? – spojrzał na Seweryna.

- Nie… Mnie załatwił blond tapir w srebrnym audi… między innymi… - BOK-owiec postarał się nawiązać dialog. W końcu chciał się dowiedzieć gdzie i kiedy się znajduje.

- Blond tapir powiadasz… - Kumpel Szczypiora zachował stoicki spokój. – A tak w ogóle, to Zinge jestem – podał Sewerynowi rękę. Tamten uścisnął ją – jak na razie prawą rękę miał sprawną. Tylko gdzieś w podświadomości kołatała się myśl, że nie na długo.

- Seweryn. I jedno małe pytanie-

- Nie, nie jestem psychopatą, tylko tak wyglądam – przerwał mu Zinge.

- Ja nie o tym… Gdzie i kiedy jestem?

- U mnie – odpowiedzieli jednocześnie Zinge i Szczypior.

- A kiedy?

- Dzisiaj, tzn. minęły jakieś dwie godziny… - mruknął Szczypior.

- Już się uspokoiłeś?

- Widziałem własnych rodziców rozsmarowanych po asfalcie, więc powinienem zacząć się powoli przyzwyczajać… po prostu to krojenie trupa… Trochę zbyt niewinnie wyglądasz… Zinge pewnie by mnie nie zaszokował…

- Nie wiem o czym gadacie, ale powiedzmy, że się nie obrażę… - Człowiek o wzroku psychopaty spojrzał na nich wymownie – ale nie zaszkodziłoby, gdybym się dowiedział… no więc dobra, wy tu sobie uzgadniajcie wspólną wersję, a ja zaraz wracam… - Zinge wyszedł podśpiewując.

Seweryn rozejrzał się po pomieszczeniu. Wysokie na jakieś 6 metrów, zapewne było jakimś magazynem. Siedział na jednoosobowym tapczanie. Na ścianie, do której był przystawiony wisiały gitary. Różne, od klasycznych, w tym jednej połamanej, poprzez akustyczne po dwunastostrunową rytmiczną. Natomiast naprzeciwko… Namalowany był anioł wielkości człowieka, który sprawiał wrażenie, jakby grał na powieszonej gitarze. Na biało czarnych Skrzydłach Azraela.

- Więc to nie było ściema…? – szepnął.

- Nie… - w czarnych oczach Szczypiora błysnęło coś jakby duma.

- A te wszystkie gitary… to twoje?

- Nie tylko niektóre… - wskazał dwie klasyczne, w tym połamaną, jedną akustyczną, dwa elektryki, jeden bas, no i oczywiście Skrzydła.

U wezgłowia łóżka stały dwa czarne regały. Całe zastawione były książkami w tym dużą ilością mang, oraz zdjęciami i pudełkami od płyt.

Na jednym z nich widniało zdjęcie Szczypiora. Dość niesamowite, a raczej wampiryczne, nad i pod nim napisy „Skrzydła Azraela” i tytuł płyty „Kaznodzieja”. Obok stało kolejne pudełko – tu na okładce był cały zespół a tytuł „Lepiej trzeba było zostać w domu…”.

Poniżej w stylizowanej ramce stało zdjęcie zgrabnej dziewczyny w obcisłych skórzanych spodniach i białej koszuli. Na głowie miała perukę, która miała chyba udawać czuprynę Roberta Planta. Czarne oczy patrzyły uważnie, a pełne wargi rozchylały się w półuśmiechu.

- To twoja dziewczyna? – Zapytał Seweryn.

- Siostra.

- Aha…

Na ścianach pełno było plakatów, przeważała jednak jedna grupa – X–Japan.

- Nic ich nigdy nie słyszałem… - mruknął Seweryn.

- To się w ogóle nie przyznawaj!

Skrzypnęły otwierane drzwi, weszła wysoka dziewczyna:

- Można? O widzę, że się już się obudziłeś – uśmiechnęła się do Seweryna. Miała bardzo ładny uśmiech i gdyby tylko trochę więcej włosów… Poznał jedyną perkusistkę w Poznaniu. Odwzajemnił uśmiech. Wyszło trochę krzywo i boleśnie.

- Proszę, powinno pomóc – podała mu szklankę z czymś przypominającym brandy i jakieś tabletki. Uniósł pytająco brwi.

- Wiesz jak wyglądają nadgarstki perkusisty po długim koncercie? To nie tylko paskudnie wygląda. To też okropnie boli. Mnie tam zawsze pomagają – mrugnęła niebieskim okiem.

Seweryn jeszcze raz spojrzał podejrzliwie na białe pastylki. „BOK” głosił delikatny napis. Cóż, przynajmniej miał pewność, co połyka, sam miał takie tabletki w domu. Spojrzał na umięśnione ręce dziewczyny, pomyślał o swoich połamanych żebrach, o obolałej głowie i stwierdził, że lepiej nie pytać się skąd w rękach osoby postronnej środki przeciwbólowe będące tylko i wyłącznie na wyposażeniu morderców BOK-u. Bez słowa połknął, popił czymś, co okazało się niemal czystym alkoholem. Chuchnął. Jeżeli nie tabletki, to sam etylowy uśmierzy wszelki ból.

- A ja…? – zapytał smętnie Szczypior.

- Ty? – Dziewczyna spojrzała na niego jak na stworzenie z innej planety.

Tadeusz milcząc wskazał na obandażowane ramię.

- Ty już się w ogóle nie odzywaj! Gdzie ja teraz znajdę gitarzystę?! Debilu! Idioto! – Świetnie naśladowała wrzaski Zinge.

Szczypior nawet trochę się uśmiechnął.

- Na twoim miejscu nie pokazywałabym mu się na oczy. Jest wściekły jak rzadko. – Dodała poważniej.

- CO TO KURWA JEST?! LESTAT!!! ZABIJĘ!! ZABIJĘ, NIECH NO TYLKO MI W ŁAPY WPADNIE!!! – Dobiegł ich wrzask Zinge. Seweryn jęknął.

- Czego się drzesz? – Odwrzasnęła kobieta wyglądając na korytarz.

Do pokoju wpadł Zinge. W dłoni trzymał zwiniętą gazetę. Sądząc po okropnej szacie graficznej zapewne „FAKT”. Spojrzenie miał jeszcze bardziej psychopatyczne, a i brwi bardziej nastroszone niż poprzednio.

- Siadaj! – Rozkazał Szczypiorowi. – A ty się posuń! – Machnął ręką na Seweryna. – A ty Sint - wynocha! – Wrzasnął na kobietę. T rzuciła mu oburzone spojrzenie i wyszła. Jakoś nie miała siły na kłótnie z Zinge.

- Usiadłeś? To dobrze. Uspokój się. Obiecaj, że nie zabijesz, ani mnie, ani Lestata.

- Przecież sam mówiłeś…

- Sam go zabiję. I obiecaj, że nie zabijesz mnie.

- Obiecuję – Szczypiorowi coraz mniej się to podobało – Zinge nigdy nie wymagał tego typu przysiąg.

- Trzymaj! – Rzucił w niego brukowcem, a sam usiadł naprzeciwko, na drugiej kanapie.

Tadeusz rozwinął gazetę. Seweryn zajrzał mu przez ramię. Jak zwykle walił po oczach wielki tytuł. Tym razem głosił: „>>KAZNODZIEJA<

Szczypior natychmiast odnalazł artykuł i zaczął go czytać. Z każdym kolejnym zdaniem jego twarz tężała. Seweryn zdołał wyczytać tylko niektóre zdania m.in. „Kobiety, alkohol i pieniądze – oto prawdziwe oblicze kociej muzyki „Skrzydeł Azraela”; „Umierająca nastolatka nie może liczyć na żadną pomoc ze strony wyrodnego brata”; „Tylko przez niedołężność naszego wymiaru sprawiedliwości Tadeusz Szczypiorzewski wciąż chodzi na wolności”. W końcu spojrzał na Zinge i prawie nieprzytomny ze wściekłości wycedził przez zaciśnięte zęby:

- Co to kurwa jest? – I rzucił w niego brukowcem.

- Nie martw się mnie też nie oszczędzili: „Ten nędzny wierszokleta w swych utworach (tu cudzysłów) obraził już wszystko i wszystkich – jak w pamiętnym LSD” Szczypior, czy ja napisałem LSD?

- Nie, ja, przyznaję się bez bicia – wymamrotał Szczypior.

Seweryn doskonale znał LSD – a więc to była ich piosenka? Swego czasu nucili ją prawie wszyscy, niemal w każdym klubie puszczano ją kilkakrotnie jednego wieczora. Nagrana została w dwóch wersjach – wolnej pełnej goryczy i szybkiej, prawdziwie metalowej, pełnej wściekłości. Fakt, że dostało się tam całemu życiu politycznemu i to w sposób niezwykle jadowity i złośliwy.

- Dobra, czytam dalej „Wystarczy na niego spojrzeć, by zrozumieć, że powinien znajdować się w zakładzie zamkniętym. Ale cóż, wiadomo nie do dziś, że nasza służba zdrowia kuleje i nie zmienią tego żadne przedwyborcze obietnice. Zinge…” i tu znowu cudzysłów. Czemu oni kurwa wpisują moje imię w cudzysłów?! Ja mam tak kurwa w metryce, w chrzanionym akcie chrztu, w cholernym dowodzie osobistym!!!

- Co to za pomysł, żeby dawać komuś na imię Zinge? – Zapytał Seweryn.

- Mój pieprzony ojciec zawsze chciał mieć kapelę i chciał występować pod pseudonimem „Zinge”. No a że mu się nie udało, bo on się w ogóle do niczego nie nadaje…

- Czy to przypadkiem nie ten koleś, co ma największą kancelarię prawniczą w Polsce? – Zauważył Szczypior.

- No i co z tego? Na co komu prawnik? Wiem po sobie, że nikomu i po nic!

- Na pewno by cię zatrudnił, gdybyś chciał…

- Jasne!!! Tylko, że by mi nie płacił, bo musiałbym „odpracować za wszystkie pieniądze, które oni włożyli w moje wychowanie”!!! Zresztą, wracajmy do tematu… „Zinge nie tylko jest beznadziejnym poetą (znowu cudzysłów), ale doprawdy zdumienie ogarnia na myśl, że ktoś chciałby słuchać jego ochrypłych wrzasków, które dumnie nazywa śpiewem”!!! Mam kurwa jeden z najczystszych głosów w tym kraju, więc niech mi durna pani dziennikarka (tu cudzysłów) nie wypisuje takich rzeczy, bo będziemy zmuszeni inaczej porozmawiać!!! A to jeszcze nie wszystko!! „>>Kiedy moje przyjaciółka nie chciała z nim być niemal ją zgwałcił<< – mówi dwudziestopięcioletnia Sz. bojąc się podać imienia i nazwiska.” Jeszcze ze mnie kurwa gwałciciela zrobili!!! No jak dorwę to zabiję!!! I wiesz co? To będzie kurewskie „morderstwo w afekcie”, więc dostanę najwyżej pięć lat!! Ale to też jeszcze nie koniec „>>Musimy im pozwalać koncertować, bo inaczej marny by nas koniec spotkał, przecież ten ich wokalista to na pewno ma kilka istnień na sumieniu…!<<>>Naszość<

- Za każe z nas plus za Lestata, bo jemu chyba też się oberwało, ze strony Zu, zespół jako całość… Będzie z siedem. No i Naszość też może ich pozwać… bądź, co bądź zwrot „skrajnie prawicowa bojówka” został użyty w znaczeniu pejoratywnym… - coś błysnęło w czarnych oczach Szczypiora. – Czyli rozumiem, że mi pomożesz?

- Oczywiście! Jeden: jestem twoim najlepszym kumplem, a dwa: nie pozwolę, żeby ktoś bezkarnie uszkadzał mojego gitarzystę, no bez kpin!

- Masz jakiś konkretny pomysł?

- The horsemen are drawing nearer On the leather steeds they ride They have came to take your life On through the dead of night With the four horsemen ride Or choose your fate and die – zanucił Zinge. Faktycznie miał świetny głos. – Rozumiem, że on jest z nami, tak? – Wskazał na Seweryna. – No to brakuje nam jeszcze jednej osoby i będzie nas czwórka – błysnęły zęby. – No wiesz… The four horsemen… W końcu tamten artykulik wysmażyła kobieta, no nie? – Uśmiech Zinge stał się naprawdę przerażający, a w ciemnych oczach błyszczała oprócz obłędu czysta żądza mordu.

- A jak inna prasa? Ciekawy jestem, co pisali na przykład w Rzepie, czy Wybiórczej… - Szczypior uśmiechał się drapieżnie.

- Nie wiem, Cin, powinien wiedzieć, w końcu to on zajmuje się prasówką…

- CIN!!! On szedł dzisiaj do budy?!

- No a jak…

- O kurwa! Seweryn! On chodzi do czwórki! Kurwa!

- A ja jak zwykle nic nie wiem… - mruknął Zinge. Wrócił dopiero niedawno i Szczypior jeszcze nic mu nie powiedział. – No to dzwoń do niego, nie?

Szczypior rzucił się do telefonu, potrącił Seweryna. Ten jęknął:

- Delikatniej, proszę…

- Sorry, to niespecjalnie… - jął wyduszać numer na biurowym Panasonicu. Przycisnął pomarańczowy guzik z napisem „sp-phone”. Po chwili odezwał się niewyraźny głos:

- Cooo?

- Cin? Gdzie jesteś?

- W botaniku… - bełkotał Cin.

- A co wy tam kurwa robicie?

- Ufosiak jest aut! Na wieczność! Pewnie już się smaży w piekle! Stwierdziliśmy, że musimy to oblać! Jak macie czas, to przyjedźcie, bo impreza przednia…

- Cin, debilu! Nic ci nie jest?

- A co miałoby być? Ufosiaka załatwili na auli w czasie karaoke, a my przecież zdawaliśmy biologię u naszej najukochańszej pani profesor Barabas…

- Nagle ją pokochałeś?

- Nie… ale jak Ufosiak jest trupem, to mogę nawet Żura pokochać, pierwszego piasta chrzanionego…

- Wolę nie wiedzieć za czyje pieniądze pijecie…

- Jak to za czyje…? Załatwili przy okazji Kótasa i Lermontowicz, a to takie snobistyczne szuje były, zawsze przy forsie… No, im to się raczej po śmierci kasa nie przyda, bo w piekle chyba nieprzekupni, nie…?

- Dobra, kończę, bo słyszę, że się tam impreza rozkręca… - rozłączył się.

- Czyli spełniliśmy dobry uczynek, nie? – Mruknął Seweryn.

- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi?! Szczypior! O co chodzi z tym Ufosiakiem? I z „czwórką”? – Zinge powoli tracił cierpliwość.

- Seweryn, może ty mu to streścisz? Ja jakoś nie czuję się na siłach…

- Nie wmówisz mi, ze film ci się urwał, bo to niemożliwość! – Wokalista rozumiał coraz mniej.

- Nie… Po prostu nie chcę o tym wspominać przez najbliższe trzysta lat…

Oczy Zinge powiększyły się do rozmiaru małych spodków.

- No dobra… - Zaczął Seweryn.

Szczypior spojrzał na niego z niepokojem – doskonale pamiętał zwrot „przestać na pewien czas egzystować…” PEWIEN CZAS. A co potem?

Seweryn spróbował usiąść w miarę wygodnie. Nie mógł zbyt długo siedzieć bez podparcia, więc położył się, uginając nogi.

- Widać, że nie masz dziewczyny - rzucił z uśmiechem, sprawnie wmanewrowując się w koce. Szalone spojrzenie Zinge i wkurwiono- strachliwe Szczypiora skrzyżowały się na jego twarzy.

- Powieszże w końcu?- spytał Zinge. Seweryn zasępił się. Wokalista był dobrym kumplem Szczypiora, ale nie był całkowicie przekonany, czy można mu to wszystko powiedzieć. Zwłaszcza to, że na wpół żywy jegomość w jego sypialni to morderca z BOK-u. Ale nie miał alterantywy. Jak nie on, to Tadeusz wszystko mu powie, a wtedy jego los, jako kłamcy byłby jeszcze gorszy.

Przygryzł spierzchniętą wargę.

- Nazywam się Seweryn May-Sienkiewicz. Kilka dni temu spotkałem Szczypiora w Proletariacie, pubie na Starym.

- Wiem gdzie jest Proletariat- burknął Zinge.

Seweryn zignorował jego wypowiedź.

- Tadeusz udawał płatnego mordercę na którego już od dłuższej pory poluję, Vakhtanga…

- Jak to poluję?!- wrzasnął Zinge. Oficer zgrzytnął zębami:

- Cierpliwości! Tak jak już mówiłem, Szczypior przebrał się za Vakhtanga i udawanie go szło mu doskonale, aż do chwili, gdy nie pojawił się prawdziwy. - Zmrużył zaczerwienione oczy – Moje zadanie polegało na zlikwidowaniu celu za wszelką cenę. Strzał w tył głowy wystarcza. Jednak – zawiesił na chwilę zachrypnięty głos – w pubie pojawił się kochanek ofiary. Wynikła strzelanina w wyniku której Szczypior został ranny i trafił do mojego mieszkania. Ketwell, czyli były facet Vakhtanga, który zresztą człowiekiem nie jest, poprzysiągł nam zemstę, czy coś w tym guście, bo biegał za nami po całym mieście.

Zinge skrzywił się okrutnie.

- I to ja tu jestem szalony? – Spytał retorycznie.

Seweryn uśmiechnął się blado.

- Nikt nie twierdzi, że jestem normalny… Ketwell postanowił nas zabić. Dopadł nas dzisiaj w centrum, a my, chcąc go zgubić trafiliśmy do czwórki. Tyle tylko, że po drodze wjechał we mnie natapirowany potwór z silikonowym biustem i tipsami półmetrowej długości swoim wymuskanym audi. Z tego co się orientuję Ketwell pogonił za Szczypiorem, sądząc, że… - zawahał się, jednak po chwilce dokończył - nie żyję. – Jakiś dziwny błysk mignął w jego oczach. – Mając dodatkową motywację w postaci Żura chcącego się mną zaopiekować pognałem do starej budy. W sumie trafiłem na aulę w jak najodpowiedniejszej chwili. Ketwell wybił połowę narodu, czając się na Szczypiora. Naćpałem się, więc miałem dość siły, żeby zabić Ketwella, pokroić go na w miarę równe kawałki i przenieść nad Rusałkę. Przy okazji, ciągnąć za sobą lekko nietomnego Szczypiora. Wszystko.

Zinge zmarszczył czoło, a jego oczy zabłysły jakoś tak niepokojąco.

- Dwa pytania. Udzielisz mi na nie wyczerpujące odpowiedzi. Po pierwsze, dlaczego polujesz na ludzi, po drugie skąd ten tekst „nie człowiek”. – Ton, jakim to powiedział nie był proszący.

Seweryn wciągnął ze świstem powietrze.

- Bez sensu ukrywać przed tobą coś, co wie już twój najlepszy kumpel – stwierdził – ale nie biegaj potem radośnie po Pń-u i nie krzycz, że Drakulla istnieje naprawdę.

- Że co?- oczy Zinge zrobiły się podobne do talerzy.

Seweryn wzruszył ramionami.

- A to co słyszałeś. Ketwell jest wampirem.

- Jakie „jest”, skoro go poćwiartowałeś? – Spytał z nutką histerii w głosie.

- E, potrzebuje tygodnia żeby się naprawić – stwierdził niedbale.

Zinge wstał.

- No, nie, ja przy was naprawdę oszaleję. Mów dalej, to nie wszystko!

Seweryn skrzywił się pod spojrzeniem wokalisty.

- No dobra, już mówię. Jestem mordercą na usługach BOK-u, czyli jak tam wolisz oficerem Biura Ochrony Kraju.

Zinge wzniósł oczy do nieba, dramatycznie potrząsając rękoma.

- Boże, a Ty widzisz i nie grzmisz! Ja oszaleję! – Spojrzał z wyrzutem na Szczypiora – kogo ty tu sprowadziłeś! Z takim wyrzutem społecznym się po ulicy szlajasz?! To się nie dziwię, że wampiry się na was rzuciły!

Jego wypowiedź przerwała piosenka Portishead - „Mysterons”, wypływająca z kieszeni spodni Seweryna. Chłopak kiwnął przepraszająco ręką i wyjął komórkę, uśmiechnął się widząc, kto dzwoni i odebrał.

- Witaj kochanie!.. Hej, nie przesadzaj… To nie długo, fakt… CO? Ależ oczywiście, że się cieszę, Gosiaczku, bardzo się cieszę! O której masz samolot? Aha, za pół godziny. To jutro będziesz? O której? Aha, dobrze, będę czekał tam gdzie zawsze… Yhym, yhym, wspaniale, czekam! Pa, też cię kocham! Co? Jeszcze jeden? No dobrze, znajdziemy dla niego miejsce, a można przewozić iguany przez granicę? W sumie mogłaś w kraju kupić… No bo przecież iguany nie żyją w Japonii… No dobrze, zawsze możemy kupić większe mieszkanie… Nie, nie, to nie był sarkazm… Czekam, Pa skarbie, do jutra!

Wyłączył aparat i usiadł. Pokręcił z uśmiechem głową.

- Ona jest naprawdę zakręcona na punkcie zwierząt, wyobraźcie sobie, że kupiła iguanę! W Japonii! Jakby u nas nie mieli! Ale w takim wypadku nasz problem się potęguje – zasępił się. - Jeszcze jedna osoba, na którą Ketwell zacznie polować…

- Podziwu godna beztroska – syknął Zinge. – A teraz wróćmy do meritum – Szczypior przytargał mi do chaty mordercę z BOK-u, z którym ma na pieńku z jakimś, uwaga, uwaga: wampirem – dobrze zrozumiałem? A dziewczyna rzeczonego BOK-owca kupiła sobie iguanę w Japonii, tak? I ja się nawet nie pytam, jaki ma to związek jedno z drugim. Mam tylko jedno pytanie, czy któryś z was kiedyś zabił wampira? – Uśmiechnął się słodko.

Seweryn przewrócił oczami. Szczypior odchrząknął:

- No nie bardzo…

- Wiedziałem, no po prostu WIEDZIAŁEM, oni zawsze mówią „no, niebardzo”!

***

Seweryn był doskonałym kierowcą, nawet Szczypior musiał to przyznać. Zgniłozielone porsche śmigało szybko na tęczy kolejnych świateł drogowych. Ciemność i cisza otaczała samochód i wtłaczała się przemocą do środka. Jedynym dźwiękiem w okolicy zdawała się być muzyka dolatująca z samochodowego radia. Seweryn ze skupieniem wpatrywał się w szosę uciekającą pod maską. Szczypior patrzył w okno. Nagle ostro skręcili w lewo, na boczną drogę.

Szczypior spojrzał na towarzysza.

- Daleko jeszcze do twoich informatorów? – spytał, Kaberu pokręcił głową, ale nie odezwał się. Tadeusz odwrócił się do okna.

- Tajemniczy jesteś… powiedz chociaż co to za miejsce.

Seweryn zerknął we wsteczne lusterko.

- Sądzę, że nie uwierzysz, póki nie zobaczysz… a nawet jak uwierzysz, to byłoby mi ciężko cię tam zamontować….

Szczypiora ogarnęło niemiłe przeczucie. Seweryn nie chciał powiedzieć za nic gdzie go zabiera. Na jego pytania odpowiadał wymijająco, a zapytany o informatora uśmiechnął się tylko.

Zerknął na niego z ukosa. Szybko wylizał się z ran po wypadku, tylko oczy miał trochę podkrążone. Z racji chłodnej nocy założył czarną kurtkę, pod nią również czarną koszulę. Był niezwykle spokojny, Szczypior nie wiedział, czy przypadkiem nie był na haju.

Samochód zatrzymał się przed wielkim, starym magazynem. Zabite deskami okna nie przepuszczały żadnego światła, ani z zewnątrz ani z wewnątrz. Odrapane ściany straszyły przechodniów wizją rozkładu.

Seweryn wysiadł, trzaskając drzwiami. Tadeusz poszedł w jego ślady, i dopiero wtedy zauważył, że niedaleko stoją licznie inne samochody.

Nagle Kaberu się odwrócił.

- Szczypior, jesteś doskonałym aktorem, dlatego wierzę, że dasz sobie radę. Ale pamiętaj, jeśli życie ci miłe nie daj się zaciągnąć żadnej z tutejszych kobiet do łóżka ani nawet do ustronnego miejsca – szepnął - Pamiętaj, że to wampiry.

Tadeusz stanął jak wryty.

- Wampiry? - spytał. Kaberu pokiwał głową.

- Niestety tak i dlatego dopiero teraz ci o tym mówię. Inaczej nie dałbyś się zaciągnąć… Ach, i nie zwracaj się do mnie po imieniu, dobrze? Mogę odpłacić ci tym samym…

Seweryn mrugnął do niego i założył ciemne okulary a la matrix. Wręczył podobną parę Tadeuszowi i dziarskim krokiem podszedł do drzwi magazynu. Wszędzie walały się stare kartony i resztki folii.

Wejścia strzegło dwoje rosłych mężczyzn typu ABS. Wrogim i bezmyślnym spojrzeniem lustrowali każdego kręcącego się w pobliżu. Seweryn pokazał niższemu swój identyfikator, będący jednocześnie wejściówką do klubu.

Karczek wskazał na Szczypiora.

- A ten co?- spytał ochrypniętym i powolnym głosem.

Kaberu obejrzał się na Tadeusza.

- Mój nowy nabytek – odparł obejmując go ramieniem i uśmiechając się szpanersko.

Karczek z głupawą miną pokiwał głową.

- Aha, to wszystko dobrze proszę pana.

Tadeusz uśmiechnął się rozbrajająco, ukazując spiłowane kły.

Ochroniarz skinął mu głową, co przy braku szyi musiało być nie lada wyczynem akrobatycznym.

Drugi otworzył drzwi, zza których wypłynęła fala niesamowitej muzyki, połączenia gotyku z tripem.

Seweryn popchnął Szczypiora do środka. W pomieszczeniu panował mrok, powietrze było ciężkie od dymu.

- Idzie ci doskonale… - szepnął Kaberu i puścił ramię Szczypiora. – Pamiętaj, co ci mówiłem!

Pchnął jeszcze jedne drzwi i wsunął się do środka. Tadeusz podreptał za nim.

Sala była olbrzymia. Z olbrzymich blisko rozstawionych głośników dolatywała przerażająca acz nastrojowa muzyka, połączenie gotyku z tripem. Setki osób podrygiwało w jej takt. Dziwni to byli tancerze, wszyscy młodzi, niezwykle piękni, ale wyczuwało się w nich drapieżców. Kształtne, szczupłe kobiety nosiły maksymalnie krótkie i obcisłe lateksowe spódniczki, kozaki za kolano z lakierowanej skóry i podobnego rodzaju staniki. Mężczyźni byli poubierani różnie, ale na czarno.

Lampy stroboskopowe dawały białe, mrugające światło pomagające wpaść w trans. Na matach leżących pod ścianami toczyły się regularne orgie, gdzie indziej dziesiątki wampirzyc kąsało nagiego młodzieńca, gdzie indziej to młodzieńcy kąsali płaczące jasnowłose dziewice. DJ szczerząc kły miksował muzykę.

Seweryn pociągnął zafascynowanego Szczypiora za sobą.

Jakaś wampirzyca uniosła głowę znad zwłok mężczyzny i pociągnęła nosem. Jej towarzyszka zrobiła to samo. Spojrzały na siebie i chichocząc podbiegły do nich.

Wysoka brunetka o zmysłowym kroju warg dotknęła ramienia Seweryna długim, czerwonym paznokciem.

- Hmmm, Kaberu, wróciłeś…- wymruczała i przysunęła się do niego. Zwilżyła usta językiem i pocałowała go łapczywie. Krew spłynęła mu po brodzie.

Jej towarzyszka gładziła białymi palcami szyję Szczypiora, oblizując wargi.

- Twój przyjaciel jest na razie zajęty, a ja nie zostawię cię samego… masz może ochotę odpocząć… tam, na kanapie. - Wskazała białą ręką szeroką sofę.

Tadeusz pokręcił głową.

- Wybacz, ale nie mogę go zostawić… nawet dla ciebie. Wściekłby się, a to nie byłoby miłe… - szepnął niskim, ciepłym głosem. Wampirzyca wydęła z dezaprobatą usta.

- Jak chcesz… ale rozumiem cię… On jest taki… straszny, zupełnie jakby nie był jednym z nas. - Wymruczała i śmiejąc się zniknęła w tłumie. Szczypior spojrzał na Seweryna, brunetka odessała się od niego, a krew suto odznaczała się na jej twarzy. Z rozkoszą oblizała usta.

- Jesteś smaczny, wiesz? Aż szkoda, że już nie mogę…- szepnęła wprost do ucha Seweryna. Kaberu uśmiechnął się, a kobieta odeszła do przerwanego posiłku, machając im ręką z setkami bransoletek na przegubie.

- Nie podoba mi się tu… - stwierdził Szczypior idąc za Sewerynem. Tłum otaczał ich, a wyszczerzone w transie kły błyszczały złowieszczo.

Kaberu parł śmiało, a wampiry schodziły mu z drogi. W końcu stanął przy czterech skórzanych fotelach w kącie hali.

Na jednym siedział szatyn w skórzanej kurce. Miał przystojną twarz i lekko skośne, przymknięte oczy. W ustach trzymał skręta, z lubością zaciągał się dymem.

Kaberu usiadł na przeciw niego.

- Witaj Ihio. - Czarnowłosy spojrzał na niego z odrobiną uwagi w niebieskich oczach, potem jego wzrok prześlizgnął się po sylwetce Szczypiora.

- Witaj Kaberu, a myślałem, że wolisz dziewczynki… - znowu całą uwagę poświęcił na delektowanie się dymem.

Seweryn uśmiechnął się.

- Tu się nie mylisz… Trzymamy się razem, bo razem wdepnęliśmy w gówno.

- Mówisz o śmierci Vakhtanga, czy zemście Ketwella?

- Usiądź - Kaberu wskazał Szczypiorowi wolny fotel. - Muszę wiedzieć, co z Ketwellem.

Ihio parsknął, a skręt w jego ustach o mało nie spadł. Przytrzymał go dwoma palcami.

- Przeklinał cię. Siarczyście cię przeklinał. Poćwiartowałeś go i wrzuciłeś do tej breji, Rusałki.

- To wiem… Chcę wiedzieć, jak się skurwiela pozbyć.

Ihio ze zdumieniem uniósł brwi. Trudno było nie zauważyć, że lekki uśmieszek na jego wargach był uśmieszkiem radości.

- Pozbyć? - Spytał z udawanym zdziwieniem

W zielonych oczach Kaberu coś błysnęło. Nieprzyjemnie błysnęło.

- Definitywnie - szepnął.

Ihio nachylił się do niego.

Dym spiralnie wznosił się w górę.

Szczypior przestał śledzić przebieg rozmowy. Z zainteresowaniem przyglądał się tańczącym obok trzem wampirzycom. Wszystkie nosiły skórzane sukienki, oraz wysokie szpilki.

Wtem z tłumu wypadła rudowłosa dziewczyna. Resztki białej, tiulowej sukienki zwisały z jej ramion okrywając piersi. Włosy posklejane od potu i wilgoci ciężko opadły na blade plecy. Przerażonym wzrokiem zaszczutego zwierzęcia rozejrzała się wkoło. Zauważyła Szczypiora, z płaczem rzuciła mu się w ramiona.

Wtulając się w jego barki wyszeptała

- Pomóż mi, one mnie zabiją…

Szczypior wziął ją pod brodę, a wolną ręką odgarnął czarne włosy za ucho. Szpiczaste ucho. Dziewczyna spojrzała w niepokojąco czarne oczy mężczyzny, zmroził ją jego cichy, aksamitny lekko syczący szept.

- Wiesz, że lepiej jak zginiesz z ich ręki, niż z mojej…

Z tłumu wynurzyły się trzy odziane w skórę wampirzyce.

- Ona jest nasza… - zauważyła zmysłowym szeptem najwyższa z nich.

- A czy ja kiedykolwiek sugerowałem, że jest inaczej? – Odepchnął od siebie dziewczynę i głębiej rozsiadając się w fotelu zapalił papierosa. Właściwie nie palił – dym źle wpływał na sprzęt, głos Zinge, a nade wszystko było to za drogie, nie mniej zawsze miał przy sobie paczkę najdroższych najbardziej ekskluzywnych ćmików, jakie tylko można było dostać w Polsce. A palenie jakoś pasowało do tego miejsca.

Atmosfera wampirzego klubu była tak silna, że bez trudu się jej podporządkował. Zresztą – pasował tu bardziej nawet od Seweryna: ubrany w czarne skórzane spodnie taką kurtkę i białą koszulę, z bladą cerą, czarnymi włosami i oczami, z głębokim głosem – o tak, wampir pierwsza klasa. Uśmiechnął się lekko zadowolony z udanej kreacji bohatera i zagłębił się w skórzany fotel. Obserwował wszystko spod półprzymkniętych powiek i powoli palił papierosa.

Po jakimś czasie Seweryn szturchnął go w ramię:

- Wychodzimy.

Szczypior ziewnął potężnie prezentując kły i niechętnie wstał z fotela.

- Moim osobistym zdaniem bardziej pasowałyby tu OST-y z gry Tenchu, jeśli mogę sobie pozwolić na taką małą muzyczną uwagę – zauważył lekko wyniosłym szeptem nie skierowanym do nikogo konkretnie.

Gdy ABS-y wypuścili ich w chłodne powietrze nocy Seweryn spojrzał z podziwem na Szczypiora:

- Wiedziałem, że jesteś świetnym aktorem, ale to przerosło moje wszelkie oczekiwania!

Tadeusz pozwolił opaść masce stoickiego spokoju, odetchnął i stwierdził:

- To nie było wcale takie trudne. Wież mi, że o wiele trudniej jest grać obkutego studenta – błysnęły w uśmiechu kły.

- Jednak mimo wszystko miałem pewne wątpliwości, jak na ciebie wpadła ta dziewczyna…

- Już ci mówiłem – widziałem własnych starych, inna rzecz, że za nimi nie przepadałem, rozsmarowanych po asfalcie, a ojca nawet, trochę wcześniej próbowałem zabić, więc… Zresztą moja psychika po tym, jak pokroiłeś Ketwella chyba po prostu uległa znieczulicy… Ale jak jeszcze raz zafundujesz mi tego typu klimat, to cię zapoznam z Death Angels, może o nich nie słyszałeś, ale robią ten rodzaj metalu, którego nie trawię, a przy tym są naprawdę nienormalni – ci twoi kolesie mogą się schować…

- Wierzę na słowo…

***

Następny ranek wstał obrzydliwie słoneczny i bezczelnie radosny. Za oknami śpiewałyby ptaki, gdyby nie to, że jedynymi ptakami w centrum Poznania są brudne gołębie, które Śruba i Bliźniaki tępili z podziwu godną zawziętością.

Jak zawsze w takie „radosne” dni Zinge wstał wcześnie (mniej więcej o tej godzinie, o której prowadzący nocny tryb życia Lestat kładł się spać). Wokalista nie znosił wiosny, lubił jesień i to nie tą, Złotą Polską, a szarą, burą, tchnąca ponuractwem. Chadzał wtedy na cmentarze i pisywał ponure wiersze. Kiedy tak patrzył w przeszłość, to nigdy nie napisał radosnego wiersza. Kiedy pisał o miłości, to bardziej o cierpieniu niż czymkolwiek innym. Kiedy pisał o nienawiści czuł się jak w niebie – tym się generalnie zajmował – nienawiścią. Och, bywał również rozgoryczony i smutny. I o tym były jego wiersze. A cmentarze wręcz uwielbiał – stary cmentarz to definicja romantyzmu, zwykł mawiać.

Wczorajsza uwaga Seweryna o braku dziewczyny zabolała poetę. Niby BOK-owiec nie miał nic złego na myśli, ale wyszło tak jak wyszło. Na samą myśl o swojej byłej – Monice – chciało mu się płakać. Och, była piękna i właściwie nadal ją kochał. Nie znosił się za to. To przez nią pokłócił się ze swoim najlepszym przyjacielem, to przez nią rozpadł się niesamowicie obiecujący zespół, jaki tworzyli razem z Małym Wrednym, Śrubą i Sint. To przez nią skończył w podrzędnej kapeli grającej w poznańskich klubach i wydającą marnie sprzedające się płyty – jak na lokalne warunki była to sprzedaż bardzo wysoka, ale w Finlandii, to co nagrał z Małym Wrednym sprzedawało się nawet po tych ośmiu latach równie dobrze, jak Metallca, albo jeszcze lepiej. W Finlandii Aszmo-dai był kultowy. W Polsce znała go garstka osób, z czego 90% stanowiła ekipa i dziennikarze z prasy muzycznej, jakiegoś „Teraz ROCK” i „Metal Hammer”, kto to w ogóle czyta? A wszystko, przez jedną kobietę. Która była z nim tylko dla pieniędzy i kiedy zorientowała się, że Zinge definitywnie zerwał wszelkie kontakty z rodzicami, a wszystkie zarobki przeznacza na zespół i gitarzystę zostawiła go, nie szczędząc takich właśnie wyjaśnień.

Tak więc teraz Zinge pisał ponury, dołujący wiersz o samotnym facecie, którego opuścili wszyscy i który stracił wszystko. I któremu nie chce się nawet popełnić samobójstwa, bo całe życie nie ma nawet tyle sensu, żeby je sobie odbierać. Mały Wredny wyrwałby mu kartkę spod pióra i wrzasnął: „To będzie przebój, stary, z twoim głosem, moja prezencją! Zaraz ci napiszę do tego jakąś muzykę, czekaj, gdzieś to miałem…”

- Sentymentalny kretyn – mruknął do siebie cicho, tak, by nie zbudzić Szczypiora. Pokłócił się z Wrednym osiem lat temu i od tego czasu go nie widział. Ale każdy lubi powspominać czasy świetności, prawda?

Rozległo się pukanie. Szczypior otworzył jedno oko – mruknął bełkotliwie:

- Zamknąć mordy, śpię, nie widać?

- Widać… - odmruknął Zinge i ruszył do drzwi. Uchylił je i spojrzał w zielone oczy Seweryna.

- Ja– zaczął BOK-owiec.

- Nie tu – Szczypior śpi, a obudzony potrafi być nieprzyjemny. Czekaj sekundę – zgarnął z biurka kartkę z pisanym wierszem, pióro i wyszedł na korytarz.

- Ja… - zaczął Seweryn i jakoś się zaciął.

- W ramach kibla prosto korytarzem, w ramach konsumpcji… powinna się tam kręcić któraś z dziewczyn i jak się do niej ładnie uśmiechniemy to może uda się załapać na kanapki – mrugnął i ruszył przed siebie. Zadowolony z domyślności wokalisty Seweryn podążył jego śladem.

W rozległej kuchni rzeczywiście urzędowała „któraś z dziewczyn”. A raczej trzy. Identyczne.

- Hejka, dziewczyny! Zobaczcie, kogo wam przyprowadziłem! – Zagaił Zinge wskazując na Seweryna.

- O!…

- …darmozjad…

- …przyszedł – zauważyły dziewczyny.

- Żywiciel, chyba! – Zauważył Zinge.

- Żywiciel jak żywiciel…

- …ale kanapek…

- …to sobie sam nie zrobi!

- Gościa mamy! Z szacunkiem! – Upomniał je Zinge – jednocześnie mrucząc do Seweryna – już są nasze.

- Gość…

- …jak…

- … gość.

- A co to…

- …w ogóle…

- …za jeden?

- Wygląda normalnie…

- Ale normalny nie jest, zapewniam – poinformował je Zinge.

- No dobra…

- …ewentualnie dzisiaj…

- …możemy coś tam dla was zrobić.

- Tylko, żeby wam nie było za dobrze…

- …ty pokroisz chleb – środkowa wcisnęła rzeczony środek spożywczy w ręce Seweryna i dorzuciła nóż.

- … a ty cebulę do pomidorów – ta z lewej uśmiechnęła się do Zinge.

Dziewczyny natomiast zakręciły się wokół pomidorów, sera żółtego, szynki itp.

- Kawa, herbata? – Zapytała jedna z nich.

- Kawa – odpowiedział Seweryn zaprzęgnięty do krojenia chleba.

- Zinge, czy my mamy jakąś kawę?

- Skąd mogę wiedzieć?

- No tak, ty to tylko pijesz tą mocną herbatę…

- …od tego taki choleryczny jesteś…

- …jest tylko Dawidoff… - zauważyła trzecia z nich po przeszukaniu półek. – Ktoś wie czyj? – Zapytała oglądając uważnie słoik, ale nie dostrzegła niczyjego imienia.

- Czy to istotne, kto pije taką drogą kawę? Najważniejsze, że go tu nie ma, prawda? – Zauważył beztrosko Zinge siekając cebulę z podziwu godną sprawnością.

- I to mówi…

- …absolwent…

- …prawa!

- Mów mi: mistrzu.

Po chwili w kuchni rozchodził się aromat drogiej kawy pomieszany z zapachem pomidorów i świeżego chleba. Ściągnęło to oczywiście Szczypiora obdarzonego niezwykle czułym węchem.

- Mmm… Pomidorki, chlebuś… mmm… dla mnie herbatę proszę – zauważył podejrzanie rzeczowo patrząc na nalewającą wrzątek do kubków jedną z dziewczyn. Usadowił się naprzeciwko Zinge i Seweryna. Na jego twarzy malował się idiotyczny uśmiech, oczy miał półprzymknięte. Jednak nie przeszkadzało mu to w sięganiu po kolejne kanapki.

- Wszyscy…

- …faceci…

- …są tacy sami.

- Myślą…

- …tylko…

- …o jednym…

- Kocham was wszystkie, to chciałyście usłyszeć?– Zapytał Szczypior przełykając.

- I właśnie…

- …o tym…

- …mówiłyśmy.

- Z wami to tak zawsze. O! Zinge, napisałeś coś nowego? – Gitarzysta dostrzegł kartkę.

- Aha – wokalista podał mu swoje najnowsze dzieło.

Szczypior przeczytał wiersz dokładnie dwa razy.

- I jak? – Zapytał Zinge, choć znał odpowiedz.

- Bardzo dobre, ale to się nie sprzeda.

- Jak zwykle. Nie, przepraszam, ja nie mam do ciebie pretensji, po prostu nigdy nie napiszę czegoś, co sprzeda podrzędna kapela dumnie nazywana Skrzydłami Azraela. Nie, ja po prostu mam taki schiz dzisiaj i w ogóle jest taka pogoda dołująca…Poproszę Andrieja, może on coś napisze, bo ja się nie nadaję… Dno po prostu… Nie potrafię… Nie potrafię napisać tekstu dla Skrzydeł Azraela i już… Zresztą nie ważne… Mam taki schiz, jutro mi minie. Zresztą czuję, że dziś coś się zmieni. Że jutro obudzę się z potężnym kacem…

- Masz jakieś zdolności paranormalne? – Zapytał Seweryn.

- Po prostu, my, poeci też mamy swoje sekrety – mrugnął obłąkanym okiem – tak jak wy, gitarzyści.

- Skąd pomysł, że gram? – Zapytał BOK-owiec.

- Wyczuwam gitarzystów na odległość. Poza tym widziałem, jak patrzyłeś na Aszmodaja…

- Aszmodaja?

- Gitarę w kolorze krwi.

- To zwykła masówka, dlaczego miałbym jakoś na nią patrzeć? – Seweryn uniósł brew. Ale fakt. W czerwonej gitarze było coś pociągającego, nawet bardziej niż w Skrzydłach Azraela.

- Ja nie wiem, dlaczego. Po prostu ta gitara tak jakoś na was działa. Dla mnie gitary i gitarzyści to czarna magia. A Aszmodai jest niezwykły, tak samo, jak facet, który na nim grał. – Szalone oczy Zinge wyraźnie posmutniały. – Dobra, koniec smutów – sięgnął w górę i włączył posklejane srebrną taśmą klejącą radio.

Rozległ się głos spikera Rock Radia Wielkopolska informującego, że właśnie rozpoczyna się program poranny:

- Wczoraj w godzinach raczej nocnych znalazłem coś, co swego czasu podbiło mi serce, nie, nie chodzi o zdjęcie nagiej Britney Spears. Mianowicie był sobie kiedyś w Poznaniu taki zespół… w kraju nad Wisłą nie byli i nie są znani, natomiast na świecie uważani są za największy zespół Europy Środkowo-wschodniej. Dla mnie i tysięcy swoich fanów – są, byli nie chce mi przejść przez gardło, najlepsi na świecie. Posłuchajcie sobie gadki nagranej prawie osiem lat temu, a potem jeszcze coś wam powiem…

„Rock radio wielkopolska”

„Hej, tu Zinge Krzyszczewski z Aszmo-dai, hasło na dziś: dołuj razem z nami. Za oknem świeci słońce, ćwierkają ptaszki, więc jest mi źle i niedobrze. Ale wiem, że gdzieś tam obok czai się Wredny z Aszmodajem i tylko czeka, żeby pokazać mi swą uśmiechniętą twarz wiecznego optymisty. Oby każdy z was znalazł swojego gitarzystę. Nienawidzę wasz wszystkich, ale pamiętajcie, że nienawiść to najdoskonalsza forma miłości, z pewnymi wyjątkami oczywiście. Wy do nich nie należycie, więc dołujcie razem ze mną. Produkował się bezsensu, ale szczerze Zinge Krzyszczewski z Aszmo-dai.”

Aszmo-dai?, myślał Seweryn, TEN Aszmo-dai? Znał ich, kojarzył koncert na festiwalu „Devils and Angels”. Oglądał to cudem zdobyte pirackie nagranie, kiedy tylko mógł. Nawet nie, dlatego, że tak za nimi szalał. Po prostu wygląd ich gitarzysty i niekiedy bluźniercze teksty, jak na przykład „Modlitwa”, którą podśpiewywał sobie, kiedy tylko mógł doprowadzał jego uładzonych rodziców do szału. A oto przecież chodziło…, ale mimo wszystko, Aszmo-dai był znanym i cenionym zespołem, a na autografach członków wciąż można nieźle zarobić…

- Oni zawsze to robią – mruknął Zinge – kiedy mam doła to mi przypominają, że kiedyś byłem kimś.

Tymczasem w radiu znów rozgadał się spiker:

- Pamiętacie może takie wydarzenie muzyczne jak festiwal „Angels And Devils”? Na koniec, jako największa gwiazda wystąpił nieznany nikomu zespół z dalekiej Polski, przypominam, że festiwal miał miejsce w Helsinkach, który na dodatek zapowiedział, że nie zaśpiewa niczego z tego, co dostali organizatorzy, a to z powodu śmierci jednego z gitarzystów i drugiego wokalisty jednocześnie. Wokalista nr jeden, czyli Zinge stwierdził, że życie nie ma sensu postanowił się z nim rozstać. Owocem tego stała się najbardziej dołująca płyta wszechczasów, której naprawdę odradzam słuchać komuś, kto choć raz w życiu pomyślał o odebraniu sobie życia…

- Nawet zabić się nie potrafiłem, jestem nieudacznikiem do sześcianu, dnem dna… - wtrącił bohater słowotoku kolesia z Rock Radia popijając herbatę.

- …opatrzność czuwała jednak nad losem światowej muzyki i jedynym efektem tych prób stało się „Obywatela samobójcy sposobów na śmierć czterdzieści siedem”. Ten dwupłytowy album (wtedy zajmował półtorej kasety) dotarł do organizatora, ale Aszmo-dai również nie mieli zamiaru tego śpiewać. Koniec końców nagrali płytę „Dżihad”, na której znalazło się dwanaście kawałków, m. in. tytułowy „Dżihad”, przebojowe „Będziemy żyli wiecznie” i poświęcone pamięci drugiego gitarzysty „Necro”, a resztę… zaimprowizowali już w czasie koncertu – nie było i nie będzie dwóch ludzi, którzy rozumieli się tak jak Zinge i Mały Wredny, gitarzysta. To niejako wyjaśnia niską zawartość basów i perkusji w wielu utworach – Zinge i Mały Wredny jechali improwizując, a pozostali członkowie zespołu nie byli wstanie nadążyć.

Pewnie zamiast mojego ględzenia chcielibyście ich posłuchać, więc proszę bardzo, na sam początek moja najukochańsza piosenka „Necro”:

Rozległ się powolny, rozdzierający serce gitarowy riff, kilka uderzeń w talerze i wokal:

32 lata, długie włosy,

przegrany zupełnie

anioł o skrzydłach

zdeptanych przez los.

Takim właśnie byłeś aniołem

zdeptanym nie – upadłym

z kamieniem u nogi –

tej prawej.

W połowie drogi do nieba

w tym przedsionku piekła

należałeś do kasty szarpidrutów,

która dla mnie zawsze była

fascynującą zagadką.

Nie było już w tobie radości

tylko mrok i cierpienie

dlatego rozumiałeś doskonale

dziecię nienawiści.

Było nas pięcioro

z tobą na czele

chcieliśmy być wielcy

ty byłeś święty

Odrzucony przez boga

wzgardzony przez ludzi

zagłębiając się powoli

we własny mrok

pokazałeś dzieciakom

radość tworzenia

swój smutny uśmiech

i skrzydła zdeptane.

Mówiłem ci bracie,

ale chciałem: tato

bo byłeś mi ojcem

po stokroć bardziej niż on.

Poszedłbym za tobą

bez słowa w ten mrok

ale ciebie już nie ma

i nie ma też mnie

jest tylko piosenka i na rękach krew.

- Dawno tego nie śpiewałem… - mruknął Zinge ponuro.

- Jak to! Nie dalej jak przedwczoraj zawodziłeś pod prysznicem… - zauważyła jedna z dziewczyn.

- Nie śpiewam pod prysznicem – zauważył cierpko Zinge. – Pewnie słyszałaś Lestata.

- Pewnie masz rację…

- Chwila! On śpiewa coś takiego pod prysznicem?! Jak dorwę, to ubiję. I tyle. – Oświadczył zdecydowanie, ale i tak o wiele spokojniej niż wczoraj Zinge.

Szczypior westchnął:

- Ile wypiłeś?

- Nic – powiedział Zinge – wiedział, jaki stosunek do alkoholu ma gitarzysta – syn alkoholika.

- Aha, akurat, już widzę to nic. Ile?

- No dobra, trochę, bo dzisiaj taki dzień głupi… a poza tym, to ci powiem, że czuję, że dzisiaj coś się wydarzy!

- Masz zdolności profetyczne? – Zakpił Seweryn trochę zły na siebie, że nie skojarzył Zinge z jego przeszłością.

- Nie tylko gitarzyści mają swoje sekrety – oświadczył filozoficznie poeta.

- Chodzi o to, że Ketwell pokroi nas na kawałki? – Mruknął Szczypior. – Znaczy, nie! Przepraszam! Ja nie chciałem, przypadek, tak wyszło, naprawdę! – Zreflektował się. Jednak swoich słów cofnąć już nie mógł. Twarz Zinge stężała:

- Wiesz, dlaczego piłem? Bo mi się to przyśniło. Mój gitarzysta, prawie ojciec pokrojony na kawałki. Słodkie, naprawdę – i wyszedł trzaskając drzwiami.

- Mistrzem taktu to ty…

- …nigdy…

- …nie byłeś – zauważyły dziewczyny.

- Mogę wiedzieć, o co chodzi? – Zapytał Seweryn przeszukując swa pamięć w poszukiwaniu danych o Aszmo-dai.

- Ten facet, o którym była ta piosenka, Necro, właśnie tak zginął…

- …jakiś świr pokroił go na kawałki…

- …miał artystyczną śmierć, rzec by można – dziewczyny popisały się czarnym humorem.

Seweryn skinął głową. Koleś z Rock Radia wciąż piał na temat Aszmo-dai, a oni w spokoju jedli śniadanie.

Ale Zinge miał rację. Coś miało się zmienić. Obecnie owo coś, w innej części miasta, w towarzystwie swojego pomocnika konsumowało chleb z serem i pomidorem. Z dużą ilością cebuli i pieprzu.

***

- Shit! Muszę już jechać, bo się spóźnię! – Zauważył Seweryn zrywając się z miejsca. Razem ze Szczypiorem siedział w czymś, co nazywano tu „Biblioteką”. Była to nazwa jak najbardziej słuszna – połowę powierzchni na piętrze „Starej Drukarni” zajmowały regały pełne książek najprzeróżniejszej maści. Wszystko było jednak doskonale poukładane, a między półkami stały stoliki, fotele i tapczany, tak, by każdy mógł czytać, pisać i notować, jak mu się tylko chciało i było wygodnie. Przy jednym ze stolików, niedużym, okrągłym o szklanym blacie siedzieli właśnie i podjadali słodycze Seweryn i Szczypior.

Musieli coś wymyślić, ale Tadeusz cierpiał na brak pomysłów (i chęci do ich realizacji), a Seweryn z uporem godnym lepszej sprawy milczał na temat informacji otrzymanych od Ihio. Szczypior zaczynał wątpić, czy wampir nie powiedział Sewerynowi po prostu czegoś w stylu „sam w to wdepnąłeś, sam się z tego wyplącz”, tylko w bogatszym w ozdobniki, wampirycznym stylu.

- Aha! Jedziesz na Ławicę? A mógłbyś mnie podrzucić na Szpitalną? Powinienem odwiedzić siostrę…

- No dobra, czemu nie… ale, to zbieraj się szybko – Seweryn wstał fotela.

Pięć minut później. Szczypior z kilkoma książkami i tajemniczą paczką od Zinge w plecaku siedział w zgniłozielonym porsche BOK-owca. Mieli mało czasu, więc postanowili, że najpierw pojadą na lotnisko, a dopiero potem do szpitala – inaczej nie zdążyliby się przebić przez korki, jakie zafundowało mieszkańcom Miasto budową (którą de facto sfinansowało) centrum handlowego King Cross Marcelin, do którego poznaniacy owszem chodzili tłumnie, ale przecież nie po to, żeby tam coś kupić…

W Porcie Lotniczym Ławica panował nieziemski wprost tłok, w którym znalezienie się nawzajem graniczyło z cudem. Jednak po dziesięciu minutach gorączkowego rozglądania się wypadła na nich jakaś kobieta. Z szeroki uśmiech na jej twarzy zamarł, gdy zobaczyła towarzysza swojego chłopaka. Potrzebowała tylko chwili, żeby go rozpoznać, wszak swego czasu byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi, a długie czarne włosy i cera kogoś cierpiącego na światłowstręt wystarczająco rzucały się w oczy.

- Szczypior! Ja cię z osiem lat nie widziałam! – Krzyknęła rzucając mu się na szyję i całując w oba policzki.

- Gośka? To o tobie…? Znaczy to jest ten twój Sew, co go chciałaś bronić przed Pamelą? – Dopytywał się Tadeusz nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

- Ekhem – zaznaczył swoją obecność Seweryn.

- Tak, kochanie, widzę cię, no nie bądź już taki zazdrosny-

Przerwał jej Hetfield śpiewający z głębi plecaka Szczypiora coś o gwałceniu matek.

- Przepraszam… - mruknął i odebrał. Słuchał jakiś czas i krzywił się coraz bardziej.

- Ale Zu, posłuchaj, ja-

- … - Siostra znowu przerwała mu monologiem pełnym słów powszechnie uznanych za obraźliwe.

- Ty! Ale bez takich, dobra?

- W ogóle się nie interesujesz! – Opuścili już gwarne wnętrze lotniczego terminala i krzyki Zuzanny dolatywały do Seweryna i Gosi - a ja tu leżę i umieram, a ty masz wszystko w dupie!! I jestem zupełnie sama! I wokół mnie kręcą się te skurwiałe baby, co tylko udają, że wszystko jest w porządku i żadna swojemu wymuskanemu bachorowi nie powie, że się kończy i że nie pożyje dłużej niż 25 lat! Super! Naprawdę fajnie, mnie załatwiłeś skurwysynu! I może znowu mi przyślesz w ramach pocieszycielki tą łysą debilkę co?

- Żebym ci czegoś złośliwego nie powiedział, dobra? – Odparował Szczypior i westchnął głęboko, bo siostra się rozłączyła.

- Ach prawda! Ty masz przecież siostrę! – Wykrzyknęła Gosia.

- Aha. Jedzie na sterydach, więc jest wściekła i agresywna jak Śruba jakiś.

- No to przecież nie możemy tego tak zostawić, prawda kochanie? – Spojrzała na swojego chłopaka wzrokiem, który mówił jedno: i tylko spróbuj zaprzeczyć.

- Eee… czego? – Zapytał Seweryn, ale wiedział, że już jest po nim.

- No siostry Szczypiora… Jak ona miała? Zuzanna? Po drodze do szpitala wskoczymy do King Cross’a i kupimy jej jakiś prezent…

- Nie sądzę, żeby… - zaoponował słabo Tadeusz. Ale przecież znał Gosię – jak się na cos uprze, to nie ma przebacz.

Dwadzieścia minut później wkroczyli na oddział onkologiczny Poznańskiego szpitala umiejscowionego przy oryginalnie nazwanej ulicy – Szpitalnej. Seweryn kroczył objuczony ogromnym pluszowym misiem i bukietem z polnych kwiatów. Gosia była radosna jak skowronek, Szczypior natomiast miał same złe przeczucia. Pomijając fakt, że Zu była w takim nastroju, że bez trudu by owego ogromnego niedźwiedzia ukrzyżowała, a przynajmniej wypruła trociny (czy co tam mają pluszaki w głębiach swych brzuchów), przede wszystkim była niezwykle dojrzała jak na swoje niecałe 16 lat. Wszak większość życia spędziła w towarzystwie: dwóch prawników, w tym jednego poety, doktoranta nauk medycznych, magistra arabistyki, dwóch absolwentów petersburskiego konserwatorium i całej gamy specyficznych osobników, wszystkich jednakowoż, co najmniej 10 lat od niej starszych.

Wziąwszy głęboki wdech Szczypior wkroczył do sali zajmowanej przez swoją siostrę i troje dużo młodszych od niej dzieci. Seweryn dostrzegł spomiędzy niedźwiedziej głowy i pęku kwiatów wysoką rozciągniętą na szpitalnym łóżku dziewczynę ubraną bynajmniej nie po szpitalnemu – skórzane spodnie, bawełniana koszulka z napisem „Fuck you you fuckin fuck”. Ręce aż po łokcie okrywały dziesiątki nabijanych ćwiekami bransoletek. Głowę dziewczyny okrywał czarny szalik z cienkiej bawełny spełniający rolę bandany.

- Już wolę nie pytać, kto cię tak ubrał… - mruknął Szczypior w ramach powitania.

- Jak to: kto? Bliźniacy! Poza tym: bywają tu znacznie częściej od ciebie! - Syknęła.

- Bez złośliwości. Rozumiem, że zły humor już ci przeszedł? Dobra, nie odpowiadaj, wolę nie wiedzieć… Przyniosłem ci kilka książek i jakąś tajemniczą paczkę od Zinge – zaczął wyciągać z przepastnego wnętrza „kostki” kolejno wymieniane tytuły.

Zu przeglądała je ciekawie, jedną książkę oddała:

- To już czytałam, Andriej mi przyniósł. A masz jakąś muzykę? Bo to co mam trochę mi się przejadło…

- Jak śmiesz, to sama klasyka! – Udał oburzenie Tadeusz. – Mam coś specjalnego – ale jak Zinge się dowie, że ci to przyniosłem, to mnie zatłucze – wyciągnął do niej pudełko.

- Moce – przeczytała odręczny napis na skrawku papieru służący płycie za okładkę. – Czyje to?

- Ostatnia płyta Aszmo-dai. Nigdy nie wydana. I warta kupę forsy, więc bądź łaskawa traktować ją z szacunkiem.

- Jawohl, bracie. Te, a oni są z tobą? – Wskazała na stojących grzecznie na uboczu Seweryna i Gosię.

- Aha – potwierdził Szczypior.

- Przecież oni wyglądają normalnie.

- Wyglądają… - mruknął pod nosem Tadeusz.

- I pewnie jesteście z tych, co to jeżdżą do centrów handlowych na zakupy? – Zapytała podejrzliwie Zuzanna.

- A co innego można robić w centrach handlowych? – Zapytała Gosia.

Dziewczyna uśmiechnęła się z wyższością i wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z bratem:

- Wierz mi, wiele, bardzo wiele innych rzeczy…

Małgorzata postanowiła taktownie nie drążyć tematu.

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując lśniące, białe zęby.

- Wolę nie wiedzieć co tam wyczyniacie... Jestem Gosia, kumpela twojego brata z zamierzchłych lat szkolnych. A to mój życiowy mężczyzna – Seweryn.

Zu krytycznie przyjrzała się niedźwiadkowi.

- No cóż, o gustach się nie dyskutuje. - mruknęła.

Seweryn gryząc się w porę w język położył misiaka na łóżku chorej. Westchnął z ulgą. Misiaczek był naprawdę cholernie ciężki. Z szarmanckim uśmiechem podał Zu kwiaty. Dziewczyna z niedowierzaniem powąchała bukiet z chabrów, stokrotek, bratków, fiołków i tulipanów.

- Kwiaty... dla mnie? - spytała. Taki rozbrajający, miły gest. Zamurowało ją. Zerknęła krytycznie na wciąż dzielnie uśmiechającego się Seweryna. 189 centymetrów kości, skóry i mięśni. Miła dla oka twarz, zielone oczęta. I tatuaże. Zu zauważyła je od razu. Cierniowa bransoleta na nadgarstku tuż pod podwiniętym mankietem czarnej koszuli. Tajemniczy symbol na szyi, misternie zdobiona wewnętrzna strona lewej dłoni.

Gosia usadowiła się obok misia. Szpitalne łóżko zaszeleściło. Wszechobecny zapach leków i sztucznej, niezdrowej czystości zmieszał się z zapachem perfum dziewczyny. Szczypior skoczył po dwa krzesła, wrócił po chwili, szczerząc z tryumfem ostre zęby. Stolik i taboret stanęły obok łóżka. Seweryn usiadł na chybotliwym trójnogu, który już dziś widział... w zabiegowym.

- Co u ciebie?- spytała Gosia. Jakoś musiała zacząć rozmowę.

Zu zmarszczyła czoło.

- W sumie to nic nowego. Jak co dzień spędzam SAMA dzień w szpitalu, przysłuchując się szczebiotom wypindrzonych mamusiek i ich cukierkowych, mdło optymistycznych dzieci. Rano miałam pobrany płyn mózgowo rdzeniowy, potem osiem razy krew. Piguła jest kurewsko niezręczna. Przebiła mi żyłę. A teraz podłączyli mnie do trzech kroplówek, wiesz jak boli rozchodzenie się leków po krwi? Miły dzionek, nieprawdaż?- sarknęła.

- Zu! -Upomniał ja brat.

- No co? Pytała się, to odpowiadam. A tak swoją drogą, to zacząłeś pobierać jakieś opłaty, za oglądanie mnie?

- Ja cię kiedyś naprawdę uduszę! – Syknął Szczypior.

- Może to byłoby jakieś rozwiązanie. Nie musiałabym przynajmniej widywać tych przeuroczych pań – wysyczała w kierunku wchodzącej właśnie niskiej przysadzistej kobiety w fioletowym kostiumie.

Ta zignorowała ją i z uśmiechem zwróciła się do Szczypiora:

- O! Pan Tadeusz! I co tam u pana?

- Cudownie, jak zwykle. Wszyscy przecież wiedzą, że moje życie to nieustanne pasmo szczęśliwych zbiegów okoliczności i radosnych niespodzianek. W przypadku, kiedy moja zdolność kredytowa wynosi zero, a długi mam horrendalne nie pozostaje mi wszak nic innego, jak cieszyć się życiem, prawda? – Wiedział, że nie powinien tak odnosić się do pani Truckiej, ale po prostu coś w nim pękło i musiał z siebie to wszystko wyrzucić. W kaprawych oczkach kobiety zalśniły łzy.

Zuzanna wybuchła śmiechem.

- Moja krew, widać, że rodzina, prawda? – Zapytała Seweryna i Gosię.

- I widzisz? Udało mi się to wszystko powiedzieć bez tylu wulgaryzmów – pouczył Tadeusz siostrę.

- Ale ty jesteś wielki!

Brak komentarzy: