Instrukcja obsługi

1. Jeśli jesteś pozbawiony poczucia humoru - nie czytaj, nie zrozumiesz i tylko wpadniesz w kompleksy.
2. Jeśli uważasz się za jakikolwiek autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie - idź sobie.
3. Jesteś emo? Jesteś emo?! Tam są drzwi!
4. Komentarze w stylu "fajne"/"gówno" będę kasowała bez litości. Ma być konstruktywnie, albo wcale.
5. Komciasz? WON!

wtorek, 11 września 2007

Rozdział 1: TVN, BOK i kilka innych skrótów

Seweryn May – Sienkiewicz zamknął swój laptop mierząc znad kufla piwa „Tyskie” wchodzących do klubu gości.

Był lekko podenerwowany, gdyż czekał na kogoś, przed kim drżała połowa polskiego rządu. Kogoś, kto był chyba najsłynniejszym płatnym mordercą świata. Kogoś, kto obiecał mu wywiad.

Umówił się z nim w miejscu ustronnym, ciemnym klubie pełnym półprzeźroczystej mgły dymu papierosowego.

Wtem ktoś zbliżył się do jego dwuosobowej loży ze strony przeciwnej do drzwi.

Osobnik ów wyglądał na swój sposób niewinnie, choć drwiąco – prześmiewczy uśmieszek błąkający się na wąskich wargach budził pewien niepokój. Mężczyzna, czarnooki, czarnowłosy i nienaturalnie, trupio wręcz blady, usiadł naprzeciwko Seweryna i bezczelnie spojrzał mu w oczy.

Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu.

W swej nie tylko dziennikarskiej karierze Seweryn spotkał wielu różnych ludzi.

Ale nie.

Żaden nie był taki jak ten tutaj.

Na myśl przyszedł mu pewien artykuł, który niedawno przeglądał – o współczesnych wampirach. Ten tu jegomość mógłby być guru jakiejś sekty.

Może i był.

Dziennikarski zmysł Seweryna podsunął pytanie:

- Witam. Miło mi, że przyszedł pan na to spotkanie.

- Szczegół – zapewnił tamten i wyszczerzył trójkąty zębów. Seweryn rozciągnął wargi w uśmiechu. Piłowanie kłów ludzkich by przypominały te tutaj było zabiegiem długotrwałym i bolesnym. Robili to nie tylko członkowie sekt krwiopijców, ale i fanatyczni gracze RPG-ów.

– Chciał pan zadawać pytania – przypomniał Vakhtang Dragosani, morderca królów, książąt, prezydentów i premierów.

Seweryn potarł zaczerwienione od strun gitary palce. Mało co wyprowadzało go z równowagi. Rozmawiał z terrorystami, prezydentami i innymi mordercami. Guru jakieś sekty nietoperzy i przy tym płatny zabójca. Dawno temu interesował się psychologią. Ludzie, którzy zabijają dla pieniędzy mają przekręcone poczucie moralnej wartości, uważają często, iż są niejakimi aniołami zemsty bożej, gdyż zabijają tylko tych, którzy ich zdaniem na życie nie zasługują. Ich postępowanie może podobać się osobom o zachwianej równowadze emocjonalnej i oto mamy podwaliny na wspaniałą sektę. Jej charakter zależy tylko od natury przywódcy.

Włączył mikrofon zainstalowany w czerwonym laptopie Ferrari.

- Co skłoniło pana do wykonywania takiego zawodu?

- Zabijam ludzi odkąd skończyłem 12 lat. Ten „zawód” jak raczył pan go nazwać, był naturalną drogą życia wynikającą z wychowania się w państwie szarpanym wojną, jakim jest moja ojczysta Palestyna. Bo wbrew nazwisku i aparycji jestem Palestyńczykiem.

Vakhtang był jednostką niezwykle tajemniczą i owianą mgłą mitów i legend. Nikt nic o nim nie wiedział. Nawet ta wiadomość o kraju pochodzenia była nowa. Seweryn zerknął na półprzymknięty ekran laptopa. Wszystko się ładnie nagrywało.

- Jest pan osobą bardzo tajemniczą. Można by rzec wprost mityczną. Dlaczego broni tak pan swojej prywatności i pochodzenia? Może boi się pan wzrostu niechęci Polaków do ludności muzułmańskiej?

- Żartuje pan? „Wzrost niechęci Polaków do ludności muzułmańskiej”? Nie jestem tzw. „islamskim terrorystą”. Zabijam ludzi dla pieniędzy, a nie dla ideologii! Dla idei to usunąłem paru żydowskich przywódców, ale proszę to przeskalować względem liczby ludzi, którym ocaliłem życie. Pan powiedział, że jestem osobą bardzo tajemniczą, byłbym wdzięczny, gdyby pan zauważył, że jestem płatnym mordercą, a nie gwiazdą filmową.

- Nie lubię gwiazd filmowych.

- Czyżby pan sugerował, że powinienem dowiedzieć się czegoś o panu przed tym spotkaniem? Ależ, proszę się nie martwić znam pana barwny życiorys równie dobrze, co pan – pokazał w uśmiechu trójkątne uzębienie. – Powinien pan uwzględnić, że jestem atrakcją przede wszystkim nie dla dziennikarzy, ale dla policji – jestem chyba najbardziej poszukiwanym przestępcą świata – ja nie zabiłem jednego przysłowiowego Kowalskiego, tylko kilkudziesięciu ludzi, którzy naprawdę mieli „plecy”. Niech pan sobie wyobrazi sławę, jaką okryją się ci, którzy mnie ujmą! Więc tym lepiej dla mnie im mniej o mnie wiedzą – przecież, nie bądźmy śmieszni, nie powiem panu, w jakim hotelu zazwyczaj się zatrzymuję, albo, w której restauracji jadam!

- Nie wymagam, by pan mi o czymś takim opowiadał, bo szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to co pan jada, albo gdzie lub z kim sypia. Jak sam pan stwierdził jest pan gwiazdą plakatów policyjnych. Czy nie chciałby pan zrezygnować? Odpocząć? Taki wieczny pościg musi być naprawdę nużący i mówiąc wprost – może szkodzić zdrowiu psychicznemu. – Jasnobłękitna lampka w lewym górnym rogu wyświetlacza laptopa pulsowała szybko, pokazując włączone nagrywanie.

Program, który Seweryn sam napisał a potem opatentował, wychwytywał tylko te fale dźwiękowe, które zostały wcześniej wpisane w dane.

Pozwalało to unikać dźwięków zakłócających rozmowę, np. szumu tłumu, głośnej muzyki czy okrzyków jakichś pijaczków.

Seweryn założył nogę na nogę. Skóra loży zaskrzypiała. Podniósł do góry dwa skrzyżowane palce, na co barman, niski i gruby człowiek z łysinką, zaczął nalewać do wysokiego kieliszka likieru brzoskwiniowego i jabłkowego. Potem zmiksował dorodne mango i wrzucił je do drinka.

Kelnerka, niska i drobna blondynka przyniosła go na srebrnej tacy i postawiła na stoliku przed Sewerynem.

Dziennikarz uniósł napój na wysokość ust. Vakhtang tkwił nieruchomo.

- Jako, że nie jest pan żadną „filmową” gwiazdą, nie muszę chyba załatwiać panu napojów czy dań, prawda?

Lewy rękaw białej bluzy, na którą zarzucił luźną czarną koszulkę, opadł troszeczkę, ukazując fragment tatuażu na nadgarstku – ciernistej bransolety.

Vakhtang uśmiechnął się szerzej.

- Ależ oczywiście, że nie.

Seweryn upił trochę drinka, rozkoszując się jako wytrawny pochłaniacz alkoholu każdym łykiem. Rozmowa z Vakhtangiem kosztowała go więcej nerwów niż przypuszczał. Morderca był zbyt elokwentny i autoironiczny. Zdecydowanie za bardzo. Potrafi obracać rozmowę jak chce.

Seweryn spojrzał znad ramienia Vakhtanga na rozgadany i rozchichotany tłum.

Nagle szybko przeszła do półukrytej w kącie loży osoba niezwykle podobna do Vakhtanga…

Dziennikarz zmrużył oczy. Tak, na pewno dobrze widział.

To był Vakhtang!

Zmęł w ustach przekleństwo.

- Przepraszam na chwilę… muszę do toalety – powiedział spokojnie, uśmiechając się przepraszająco.

Oszust skinął głową.

- No cóż, natura rządzi wszystkimi.

Seweryn przedarł się przez spory tłum tańczących ludzi. Tak. Pod ścianą w kącie loży. To na pewno był on. Skórzany płaszcz do ziemi, błyszczące ćwieki i wyraźne wybrzuszenie z lewej strony bluzy.

Seweryn potrącił jakąś dziewczynę. Fuknęła na niego gniewnie. Sięgnął pod koszulę. W kaburze spoczywało czarne magnum Egi-9. Broń idealnie leżała w jego dłoni. Lekko wyskoczyła. Jak zawsze.

Od mordercy dzieliły go dwa kroki.

Cel siedział tyłem do drzwi, musiał nie spodziewać się tak absurdalnego ataku.

Żaden policyjny pies nie ośmieliłby się samotnie i w barze pełnym podpitych ludzi spróbować aresztować psychicznego mordercy. A Seweryn nie był „psem” a kaberu.

Przyłożył mu broń do czaszki i strzelił.

Krew i resztki mózgu obryzgały całą ścianę.

Ktoś zaczął wrzeszczeć. Tembr głosu wibrował nieznośnie w uszach.

Ludzie stojący bliżej drzwi ukradkowo opuszczali lokal. Jakaś dziewczyna zemdlała. Ale i tak najwięcej było gapiów. Otoczyli ciało Vakhtanga i wytrzeszczonymi oczyma wielkości spodków wpatrywali się w rozbryzgany na zielonej ścianie lokalu mózg.

Sewerynowi zawsze kojarzył się z makaronem. Ot takie sobie miłe skojarzenie.

Och, miał jeszcze coś do załatwienia.

Obrócił się na pięcie i zanim oszust zdążył wstać od stolika, już celował do niego z pistoletu.

- Pieprzony tvn!- Warknął.

Spoglądając w czarną otchłań lufy podstawiony ludek wyjąkał:

- A może zanim strzelisz wziąłbyś pod uwagę, że mam chorą młodszą siostrę?

Kaberu przewrócił oczyma.

- To najbardziej żałosne błaganie o życie jakie słyszałem!

Aby dodać argumentom mocniejszy wyraz przycisnął wylot lufy do czoła szpiega.

- A jak to pokaże się w telewizji to posiedzisz do końca swoich dni w izolatce w psychicznym, jasne? Pokaż legitymacje dziennikarską skurwielu.

„Vakhtang” spróbował się schylić.

- Ej!

- No co… Legitymację, chciałeś, nie? W bucie mam…

- Czy ty aby nie zbyt butny jesteś?

Skrzypnęły drzwi. Głośne kroki jednoznacznie świadczyły, że ktoś właśnie wszedł do klubu. Wszyscy, z wyjątkiem Seweryna, stojącego tyłem do wejścia, wytężyli wzrok, żeby mu się przyjrzeć. Ujrzeli niewysokiego 30-latka, ciemnego blondyna o niebieskich oczach. Mężczyzna, prawdopodobnie kochanek i współpracownik niedawno zmarłego Dragosani’ego – Ketwell Zaruzo wyszarpnął broń, wycelował w głowę May-Sienkiewicza i łamaną polszczyzną wydukał:

- Rzuć to.

Tłum gapiów zasłaniał nieznajomemu ciało Vakhtanga i dlatego wziął on dziennikarza tvn za swego kochanka. „Śledczy” spróbował się uśmiechnąć. I to był błąd. Niemal zobaczył jak palec tamtego bieleje na spuście.

Wyćwiczonym na tysiącach treningów ruchem podbił rękę Seweryna. Kaberu strzelił, kula rozbiła gipsowe popiersie Bakunina. „No to u anarchistów mam przegwizdane” – pomyślał współpracownik Ryszarda Cebuli i popchnął Seweryna na podłogę. Kiedy sekundę później kula blondyna trafiła go w wyciągnięte ramię uznał, że ratowanie tyłka (w tym wypadku: głowy) Kaberu było bardzo głupie – trzeba go było wykorzystać jako tarczę. Sycząc z bólu ciężko padł na ziemię, kiedy kumpel Vakhtanga trafił go w nogę.

- Stop it! – Powiedział ktoś perfekcyjną angielszczyzną. Zdenerwowany już zupełnie Ketwell – właśnie ujrzał, co zostało z jego kochanka – spuścił z muszki Seweryna i dziennikarza śledczego przenosząc wzrok na nowego przybysza. Zamarł i zamrugał oczyma. Patrząc od góry nowoprzybyły osobnik charakteryzował się: irokezem we wszystkich kolorach tęczy. Niżej: trzy gwoździe w nosie, ,nie jakieś tam kolczyki, ale zwykłe stalowe gwoździe. Wargi poprzekłuwane, w co najmniej dwudziestu miejscach rozciągnięte w wariackim uśmiechu. Czarny t-shirt z napisem „GO CRY EMO BOY” i spodnie moro dopełniały obrazu. No i oczywiście tzw. kałach w łapach.

- Szybko! Pomóż mi wstać! – Szepnął „Vakhtang” wykorzystując jedną z tych nielicznych ostatnio chwil, gdy nikt do niego nie strzelał. Seweryn z braku innych zajęć spełnił prośbę. Mimo wszystko wolał nie wdawać się w strzelaniny z domniemanymi kumplami płatnych morderców, a zająć się utrzymaniem przy życiu podstawionego człowieka tvn. Już widział te komunikaty: „Dziennikarz tvn zginął w strzelaninie w centrum Poznania. W wydarzeniach brali udział oficerowie BOK”. No i oczywiście fota domniemanego mordercy, jego fota. Parę słów o tym, jak spalić agenta.

Zarzucił sobie na barki ramię „Vakhtanga” i, unikając świszczących kul, razem wyszli na ciemne podwórze.

Nie miał oporów aby zostawić gościa z gwoździami w nosie vis-a-vie z kochankiem płatnego mordercy. Może ten kałasznikow w jego rękach go przekonał.

Dziennikarz jęknął widząc ściekającą po nasiąkniętej już w miejscu postrzału tkaninie rękawa koszuli krew.

Seweryn położył rannego na brukowanej kocimi łbami bocznej drodze, jednej z wielu odchodzących od Starego Rynku. Latarnie oświetlały brązowo-szare kamienie chodnika, odbijając się od wypolerowanych szyb lokalu „Tawerna”.

Seweryn oderwał drugi, czysty rękaw koszuli reportera, wychodząc z założenia, że krew ciężko się spiera i że bluza i tak jest do niczego.

Przewiązał dziennikarzowi ramię, tuż nad raną, tamując krwotok.

- Ja, cholera, mam zawsze szczęście… - szepnął, gdy „Vakhtang” błysnął białkami oczu i osunął się w słodką nieświadomość.

***

Seweryn wyprostował nogi. Siedział na miękkim fotelu w swym mieszkanku, przed olbrzymim biurkiem, mieszczącym m.in. nowoczesny komp, blisko czterdzieści świeczek różnego rodzaju i kształtu, trochę książek i zamknięty laptop.

W szafce miał ukryty sejf, a w nim akta spraw, które prowadzi, kilka rysopisów, pieniądze i blisko dwustuletnie wino z francuskiej winnicy.

Ziewnął. Wcisnął ENTER na klawiaturze i posłał w świat maila.

Drgnął. Tak, usłyszał jęk z sąsiedniego pokoju. Odepchnął się od blatu biurka i podjechał na fotelu z kółkami do drzwi. Wstał i cicho je odsunął.

Dziennikarz „Uwagi” leżał na kanapie i wpatrywał się lekko oszołomionym wzrokiem w ścianę, na której wisiała stara gitara akustyczna.

Dyskretne światło na jego twarz rzucała lampka nocna, stojąca na małym stoliku w kącie.

Oprócz niego i kanapy, obecnie rozłożonej, w pokoju stał jeszcze wielki plazmowy telewizor, skórzany fotel, nad którym wisiała regulowana lampa do czytania, szeroki na całą ścianę regał zawalony książkami, pięć stojaków na płyty z „Ikea”, stół, sprzęt muzyczny w postaci wypasionej wieży i zestawu głośników surround. W najciemniejszym kącie salonu leżał sporej wielkości kosz, trochę pogryziony i wymemłany, należący do psa dziewczyny Seweryna Gosi, dobermana Grafiego. Przebywał u niego tak często, że stwierdzili wraz z Małgosią, że powinien mieć tu swoje stałe lokum.

Teraz też mieszkał u Seweryna, ponieważ jego pani wyjechała do Tokio na trzy miesiące.

Na szczęście dla pośladków „Vakhtanga” Grafi został zamknięty w łazience, zanim zdążył wyczaić, że w jego mieszkaniu przebywa obcy.

- Jak się czujesz?

Seweryn przed dwoma godzinami zajął się raną jak należy, wyjął kulę, zszył rozerwany mięsień, zdezynfekował wszystko i założył porządny opatrunek. I to w środku nocy.

- Dlaczego nie jestem w szpitalu?- Spytał słabo reporter.

- Bo partner Vakhtanga przeszuka wszystkie… i to nie po to by przynieść ci do sali świeże owoce…

- Nie wiem, czy będzie w stanie, Śruba się nim zajął…

- Naiwny jesteś… myślisz, że jakiś naładowany testosteronem pstrokaty facio z kałasznikowem w ręce da sobie radę z wyszkolonym mordercą z naładowanym magnum?

- Biorąc pod uwagę fakt, że płatniak miał z 170 i figurę drobnej dziewczyny…? To chyba tak.

- Słyszysz syreny?- Spytał Seweryn. Dziennikarz podniósł się na łokciu.

- Tak…

Kaberu wzruszył ramionami.

- Właśnie zdrapują resztki irokeza ze ściany.

Dziennikarz opadł na kanapę.

- Niemożliwe. Nie wiesz do czego zdolny jest Śruba…

Seweryn usiadł w fotelu.

- Niestety tak. I wiedz, iż wszystko przez ciebie… i pieprzoną telewizję komercyjną. Kurwa, zachciało wam się reportażu! Ten cały syf w pubie to wasza skurwysyńska zasługa! Ciekawy jestem, czy ktoś to w ogóle przeżył! W tej knajpie było koło setki ludzi! Wiesz co zrobiłeś?!

Reporter zgrzytnął zębami. Rumieniec złości wypełzł na blade policzki.

- Ja?! To ty strzeliłeś mu w tył łba! Nawet gdyby mnie tam nie było, to i tak by się tak skończyło!

- Tak uważasz? Kto się umówił z BOK-iem? Kto przebrał się za mordercę i zmusił połowę biura do zaangażowania się w akcję? Ustalenie każdego szczegółu akcji? I wysłanie mnie? Bądź kurwa odpowiedzialny jełopie! A żeby przybliżyć ci tę odpowiedzialność…- sięgnął po pilota. Telewizor włączył się na regionalnej trójce.

Na ekranie migały ciała zamordowanych ludzi. W lewym rogu pisało „na żywo”.

Odpacykowana, chuda jak szczapa dziennikarka ciągnęła drżącym z emocji głosem:

…”dziś o godzinie 20.54 W popularnym pubie na Starym Rynku dokonano rzeźni. Nieznany sprawca zabił 104 osoby, w tym jednego poszukiwanego od miesięcy seryjnego zabójcę, pana V. Policja zebrała dowody, m.in. broń mordercy. Oprócz tego na miejscu zbrodni znaleziono karabin maszynowy, należący do, prawdopodobnie, jednej z ofiar. Nasz specjalista, profesor Janusz Dąbek-Ciupek. Dzień dobry panu. Co pan sądzi o tej sprawie? Czy to porachunki mafii?

Nie. Mafia nie zabija niewinnych bez powodu. Można to potraktować jako akt zemsty, ze strony osoby powiązanej z panem V.

A co z dowodem? Z bronią z której zabito?

Jest to broń magnum, z odciskami palców jednego z agentów BOK-u.

BOK-u? Biura Ochrony Kraju?

Na razie nie dano oficjalnego komunikatu. Jednak możliwe jest, że morderca albo strzelał z kradzionej broni, albo że był agentem. Trwa sprawdzanie sprawy. Możliwe, że jeden z zabitych był tajnym agentem.”

Dziennikarz gwizdnął.

- No to nieźle… a teraz po kolei odpowiem na wszystkie twoje zarzuty… Tylko proszę nie przerywaj mi, potem będziesz mógł skomentować do woli… Jeden: fatalnie, ale dziękuję za troskę. Dwa: ja się z BOKiem nie umawiałem, jestem tylko wykonawcą i z tego, co widzę nieźle mnie przerobiono, ale to jest inna sprawa. Poza tym, skąd pewność, że pracuję dla TVN? Może jestem człowiekiem podstawionym przez twoje szefostwo? I to nie ja dałem plamę, ale ty. Sorry, ale strzelanie w tył głowy kolesiowi, który jeden: na pewno ma obstawę, dwa: znajduje się w zatłoczonej knajpie nie należy do rzeczy najmądrzejszych. Przecież mogłeś rozegrać to zupełnie inaczej. Patrz: gdy zobaczyłeś Vakhtanga wiedziałeś od razu, że jestem podstawiony. Miałeś do wyboru dwie opcje: albo twoi szefowie, albo TVN, po tej ostatniej aferze mogłeś się ich spodziewać. Rozmawiałeś ze mną dłuższą chwilę i zorientowałeś się, ze nie jestem tym, za kogo się podaję dopiero, gdy zobaczyłeś „tego prawdziwego”. Czyli: jestem doskonałym aktorem. Świadczy o tym też fakt, że cały czas patrzyłeś mi na zęby, a nie na buty – miałem na nogach stare raczej wojskowe trepy niż pasujące do reszty ubiory półbuty. Poza tym śp. Vakhtang urodził się i wychował w Algierii, nie miał prawa znać polskiego tak dobrze… Dalej: obojętnie, kto mnie przysłał powinieneś wciągnąć mnie do „konspiracji” – musiałem wiedzieć, kim jest ten koleś – nie wydałbym cię. Wcisnąłbyś mi laptopa, robiłbym za przyzwoitkę, a sam byś z nim gadał…

- A on by się nie zorientował, to tylko przypadkiem byłbyś do niego niesamowicie podobny… - Sarknął Seweryn.

- Oczywiście, że nie, patrz – szybko związał włosy na karku, założył okulary, przywołał na twarz nic nie znaczący uśmiech i natychmiast przeistoczył się w uosobienie niewinności i dziennikarskiej ciekawości. Do Vakhtanga nie był prawie w ogóle podobny. - To ty dałeś plamę, taka jest prawda, choć ja też, idiota, nie jestem bez winy, trzeba było przemyśleć, dlaczego oni płacą tyle forsy… Ale skąd mogłem wiedzieć, że wyślą takiego narwańca! Cierpliwość, filozofia stoicko-epikurejska, a nie wstać i kolesiowi łeb rozwalić…

- Uczyła cię Pamela?

- Taa… Życia przez nią nie miałem – śliniła się na mój widok… A tak w ogóle, to Szczypior jestem, Tadeusz Szczypiorzewski, znaczy się… A tak w ogóle, to teraz mi się przypomniało: zanim strzeliłeś do Vakhtanga powinieneś się dokładnie przedstawić i powiedzieć skąd jesteś… Że masz dwa nazwiska, a Biuro Ochrony Kraju też jest raczej długie, to… Ja wcale nie kpię, nie dalej jak dwa miesiące temu skończyłem prawo… Aha, nadal chcesz moje papiery? Żeby nie było, że utrudniam – z tylnej kieszeni spodni wyciągnął plik dokumentów i podał je Sewerynowi.

- Prawo jazdy na wszystkie kategorie? – Przyjrzał się Szczypiorowi krytycznie. Ten w odpowiedzi wyszczerzył tylko trójkątne zęby. Następny w kolejności był dowód osobisty.

- Dlaczego nie wymieniłeś?

- O jakiegoś czasu nie wpuszczają mnie do urzędów…

- O, masz dzieci…

- To siostra, mam nad nią prawną opiekę, to mi jako dzieciaka wpisali…

- Więc to nie był kit z tą siostrą?

- Oczywiście, że nie! Chwila… Moja siostra, pieniądze, ja, ty, BOK, TVN, o kurwa!!!

- Nareszcie do ciebie dotarło?!

- Przecież ja jestem idealnym trupem! Nie rozumiesz?! Jestem sierotą, moi starzy zginęli w wypadku, kiedy miałem 14 lat, już się łezka w oku kręci, dalej: mam ciężko chorą młodszą siostrę, jak mnie zabraknie, to ona jest kaput, można z tego zrobić aferę, jak cholera, i na dodatek jestem młody przystojny i wykształcony… ja pierdolę! Po tej ostatniej aferze, w której TVN zrobił z siebie pośmiewisko oni muszą się odegrać i pogrążyć BOK. Jest jakiś lepszy sposób niż uśmiercenie mnie? Wysłali mnie na ustawiony wywiad. W porządku, ale nawet jak byś się zorientował, to przecież byś mnie nie zabił, a im właśnie o to chodziło, żeby utrupił mnie jakiś kolo z BOKu. Więc co zrobili? Podesłali prawdziwego Vakhtanga i w tym momencie jestem trup, na 90%, bo któryś z was na pewno mnie zabije… Wyobrażasz sobie tę aferę? „Młody przystojny dziennikarz zostaje bestialsko zamordowany przez oficera BOK”, jak by to odpowiednio rozdmuchać to jest afera na całą Europę! Mam nadzieję, że przynajmniej mi zapłacili – mruknął na koniec Szczypior. Zanim Seweryn zdążył coś powiedzieć odezwał się dzwonek komórki – pierwsze wersy „Last Caress” Metallicy.

- Przepraszam - mruknął Szczypior i odebrał.

- Bardzo pioseneczka na miejscu – mruknął BOKowiec.

- …Nic mi nie jest, hehe, prawie nic…Jak Śruba?… No to mi ulżyło… A, ma zamiar mnie zabić? No to nie wesoło…Mhm…, a sprawdź moje konto… łatwo się zorientujesz, bo byłem goły i wesoły…Co? Nie, teraz wesoły nie jestem… Średnio śmieszne? Raczej cholernie poważne… ile tam było trupów? Oh shit! – Szczypior popisał się znajomością angielskiego słownictwa fachowego. - …Aha, no to dobra, wypłać wszystko, zablokuj konto i otwórz nowe w innym banku na moją siostrę, wiesz, gdzie trzymam papiery? No to tam masz pełnomocnictwo, na siebie i na Sint. No… a jest tam gdzieś Zinge? …No to daj go… Zinge? Napiszesz mi jakieś ładne epitafium? – Seweryna dobiegły jakieś wrzaski – Nie pytaj się mnie, czy już zupełnie zdurniałem, tylko odpowiedz. – wrzaski wyraźnie się nasiliły. BOK-owiec usłyszał coś, co brzmiało mniej więcej jak „debilu idioto” – Ech… skoro tak twierdzisz, to to przemyślę… wyślij kogoś do Zu, niech ją przeprosi w moim imieniu, że nie przyszedłem wczoraj, i w przez najbliższe dwa czy trzy dni też nie przyjdę… Wymyśl coś, nie wiem powiedz jej, że wyjechałem do Timbuktu, czy coś… I co z tego, ze nie uwierzy? I wiem, ze ona ma 16-te urodziny w przyszłym tygodniu, chodzi po prostu o to, żeby się nie domyśliła, w jaki syf wdepnąłem…Też was kocham - rozłączył się Szczypior – przepraszam, że to tak długo trwało, ale z nimi trudno się dogadać – Tadeusz uśmiechnął się przepraszająco. Nie zdążył zamknąć ust, gdy ponownie odezwał się Hetfield.

- Przepraszam – znów mruknął Szczypior i odebrał. - A no tak, faktycznie, no to, co z nim? Czyli nie będzie mógł chodzić, przez najbliższych kilka dni? No tak, faktycznie, koleś może się tym nie przejąć… No, przynajmniej to jakieś pocieszenie…Weź tak nie mów, myślenie pozytywne jest najważniejsze…! Sama jesteś głupia! – Oświadczył dziennikarz i rozłączył się. – Ketwell ma rozwaloną tętnicę udową, długo nie pociągnie, jeżeli czegoś z tym nie zrobi, mamy go z głowy na jakiś czas.

Seweryn wyłączył telewizor.

- Wiesz co. Masz cholerną rację. Mogłem to rozegrać inaczej… a raczej mógłbym to zrobić, gdyby nie parę spraw.

W pełnym dymu i ludzi mrocznym pubie nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Stąd strzał wśród setki ludzi. Po drugie, nie było czasu. Oddział specjalny policji siedział mojej sekcji na karku, mieliśmy dokładnie odliczony czas. Co do sekundy. Gdybyśmy zabawili się zgodnie z twoim planem, to zostalibyśmy na łasce poinformowanego o wszystkim doskonałego mordercy. Jak myślisz, co by zrobił z tobą i ze mną, gdyby znalazł moje papiery i broń? Hm? Wydaje mi się, że masz trochę wyobraźni, ale naprawdę niewiele, skoro dopiero teraz zauważasz pewne oczywiste sytuacje. Kryminalne kundle otoczyłyby budynek i grzecznie poprosiły o wyjście Vakhtanga z podniesionymi do góry rękoma. Jak myślisz, zrobiłby to? Jako pierwszą ze swoich kilku odpowiedzi przysłałby przez negocjatora głowę, moją albo twoją, z racji tego że byliśmy razem, wraz z listą żądań. W sumie miałby do dyspozycji koło setki zakładników. TVN zrobiłby z tego aferę na pół świata, a hasłem głównym byłaby nieudolność BOK-u i ofiara, jaką poniósł ich dziennikarz, rzecz jasna, ty, a twoja siostra wystąpiłaby w Rozmowach w toku. I co? Sęk w tym, że nie przewidziałem pojawienia się innego mordercy. Mógłbym to uwzględnić, gdybym obserwował przez ostatni czas Vakhtanga, a nie ciebie.

Szczypior zrobił minę, która mogła być odczytana dwojako.

Pies BOK-u wstał z fotela.

- Widzisz, twoje pojawienie się naprawdę wiele zmieniło. Ale trudno, w sumie za to wszystko zemścimy się na TVN.

Dziennikarz uśmiechnął się, odsłaniając fragmenty spiłowanych zębów.

- Zemścimy się? My?

Seweryn mrugnął do niego.

- Przecież to świństwo nie może im ujść płazem… a ja mam naprawdę nieograniczone możliwości.

Uśmiech Szczypiora poszerzył się.

- Mimo wszystko zaczyna mi się to podobać. Lubię ludzi czynu – lekko uniesiona lewa brew i odsłonięte spiłowane zęby nie zwiastowały TVN niczego dobrego.

Dopiero teraz Szczypior spojrzał na siebie. Ze wspaniałej koszuli o szerokim kołnierzyku został pokrwawiony strzęp pozbawiony rękawów.

- Nie zabił mnie Vakhtang, nie zabił mnie Zaruzo, nawet agent BOK-u mnie nie zabił, a zabije mnie Zinge…

- Hm? – Seweryn nie zrozumiał.

- To była jego najlepsza, koncertowa koszula. Jestem trupem, jeśli nie odkupie mu identycznej i to tak, żeby się nie zorientował, że jest nowa…

- Koncertowa?

- Tak, mamy taka kapelę, może słyszałeś, Skrzydła Azraela…

Seweryn słyszał, był chyba nawet na jakiejś imprezie, gdzie grali. Robią dobry melodyjny metal, choć nie stronią od rocka, czy mrocznego gotyku. No i przyznać im trzeba było, że mieli niesamowity image. Ot na przykład łysą perkusistkę.

- Coś, kiedyś, ale ciebie sobie nie przypominam…

- Gram na elektryku… - podpowiedział Szczypior zdejmując z siebie resztki koszuli. Na ukos przez cały brzuch, do linii żeber, a potem po niej aż do mostka ciągnęła się długa blizna. Teraz Seweryn sobie przypomniał! Wokalista miał na sobie obłędną koszulę z szerokim kołnierzem i mankietami, koszulę, od której dziś w nocy odrywał rękawy, a gitarzysta zwracał uwagę nagim torsem, tą właśnie blizną i zielonymi roztrzepanymi włosami.

- Jeśli widziałeś nas w zeszłym sezonie, to miałem zielone włosy…

- Tak, teraz sobie przypominam… Co to za kretyński pomysł z tymi zielonymi włosami?

- Działają jeszcze lepiej niż zęby. Ściągają na siebie całą uwagę, nie pozwalając zapamiętać tworzy. Wystarczyło mi potem wrócić do normalnego koloru, zapuścić je dłuższe i już mogłem spokojnie żyć…

- Czyli masz na sumieniu jakieś ciemne sprawki?- uśmiechnął się leciutko.

- Jesteś BOK-owcem, a nie księdzem, spowiadać ci się nie będę. – Szczypior pokazał zęby. – Dziękuje, że zająłeś się moją ręką, ale o nodze niestety nie pomyślałeś…

Noga?, pomyślał Seweryn. No tak! Przecież dziennikarz został postrzelony również w nogę, ale nie było krwi, ani nic…

Tymczasem Szczypior krzywiąc się zaczął ściągać but.

- Ałł… - jęknął. Wbrew pozorom nie było tak źle. Kula ześlizgnęła się po nożu, który wbił się końcówką pokrzywionego ostrza w okolice kostki.

Seweryn podał mu bandaż, trochę waty i wodę utlenioną. Najwyraźniej dla Szczypiora opatrywanie ran nie było pierwszyzną, gdyż radził sobie nad wyraz szybko i sprawnie.

- No to co? Krucjatę czas zacząć? – Dziennikarz uśmiechnął się złowieszczo.

Seweryn odpowiedział podobnym, szelmowsko-wilczym uśmieszkiem.

- Jak to powiedział kiedyś Wałęsa, jestem tak za, że nawet przeciw…

Podał Szczypiorowi dłoń. Ten uścisnął ją tak mocno, jak tylko pozwalały mu kontuzje.

- Wiesz co, masz rację, nie musisz mi się spowiadać. Nie jestem księdzem, tylko Bogiem. Ja nie potrzebuję informacji, ja jestem informacją.

- Moja znajoma pisarka napisała: „na świecie nie ma ani prawdy ani kłamstwa, jestem tylko ja.” - Stwierdził Szczypior, bandażując kostkę. Zawiązał opatrunek na uroczą kokardkę i wyraźnie zadowolony ze swojego dzieła opadł z powrotem na poduszkę.

- Chcesz może coś antybólowego?- spytał Seweryn już kierując się do kuchni.

Szczypior otworzył jedno oko.

- Jaja sobie robisz? Chcesz mnie codiparem nafaszerować? Indyk jestem?!

Kaberu wyjrzał zza na wpół otwartych, drewnianych drzwi z litrową, opróżnioną do połowy wyborową w jednej ręce, a z colą w drugiej.

- Wolisz z colą czy z pomarańczowym?- spytał ignorując poprzednie zarzuty.

- Czystą.- odparł ochrypniętym głosem umierającego. Właściwie nie pił, ale teraz…

Seweryn zniknął w kuchni. Słychać było tylko brzęk szklanek, szum puszczanej z kranu wody i jakieś stuki.

Po chwili wynurzył się, niosąc na szklanej tacce dwie szklanki, butelkę, tym razem Absolwenta, miskę chipsów chili na zagryzkę i dwie puszki piwa.

Kopnął fotel, który podjechał obok kanapy i usiadł, stawiając tackę na stoliku.

- Więc też kończyłeś IV lo? Wspominałeś coś o Pamelczak…

Szczypior sięgnął po szklankę.

- Taaak… Pamelczak to był hit. W którym roku kończyłeś?

Kaberu wypił łyk drinka. Z łazienki dobiegło donośne szczekanie, które brzmiało coś jakby wkurwiony traktor z krwią smoka na głodzie.

- Cicho Grafi!

Szczypior parsknął w szklankę.

- Grafi? Ty taką bestię nazwałeś GRAFI?

Seweryn zniknął w korytarzu. Skrzypnęły otwierane drzwi, tętent wielkiego psiska biegnącego po deskach i w pokoju zjawił się olbrzymi, brązowy doberman z szarą łatką na lewym barku. Wyszczerzył oślinione, białe kły.

- Eee… Sienkiewicz, chodź no ino!- Jęknął Szczypior.

W drzwiach pojawił się Seweryn z tym uroczym wyrazem twarzy kogoś, kto zupełnie nie rozumie o co chodzi rozmówcy.

- Wspominałem może, że dla „naszej wspólnej sprawy” najlepiej byłoby, gdyby nic więcej mi się nie stało? Z traumatycznymi wspomnieniami z wypadku, w którym zginęli moi rodzice, postrzelony i ścigany przez Ketwella Zaruzo nie chciałbym na dodatek-

W tym momencie Grafiemu znudziły się popisy oratorskie Szczypiora. Ten wyszczerzył trójkątne zęby. Doberman warknął wściekle, ale cofnął się o półkroku.

- Jak to zrobiłeś? – Zdziwił się Seweryn łapiąc Grafiego za obrożę.

- Kiedyś przemieszkiwał z nami taki koleś, no i on miał psa, nie wiem, co to było, ale kundlowate i wielkie. No i nie znosiło mnie.

- Bo?

- Zawsze śmierdzę szpitalem, jak wracam od siostry, co zdarza mi się często, na a ten pies tego nie znosił. I wtedy zauważyłem, że moje ząbki – znów się wyszczerzył – trochę psy odstraszają – odbiegam od przeciętnej. Zazwyczaj daje to tyle czasu, żeby podstawić psu jakiegoś kumpla… - mrugnął porozumiewawczo.

Seweryn wypuścił Grafiego i zasunął za nim drzwi.

- Wracając do naszej poprzedniej rozmowy… w 01, a ty?

- To było… w 97 o ile mnie pamięć nie myli… a Pamelczak to cię uczyła, czy tylko ją znasz z opowiadań i zastępstw?

- Z autopsji. Gdybym polegał tylko na jej „lekcjach” to nigdy nie zdałbym matury z polaka…

- Ja raczej na tym czymś nie bywałem, wiesz urywałem się, żeby posiedzieć na Ogrodach i pobrzdąkać, no a poza tym szukałem jakiegoś miejsca bardziej nadającego się do mieszkania niż szpitalny korytarz… A jeśli już nawet się zjawiałem, to musiałem się wciskać w najdalszy kąt sali, żeby mnie nie zauważyła, a że do ułomków nigdy nie należałem, to przesadzała mnie do przodu i jej ślina kapała mi na nuty – Szczypior skrzywił się wymownie i sięgnął po szklankę.

- A pamiętasz Makowską?

- O tak… miałem z nią ciągłe problemy

- Chyba ona z tobą – zauważył cierpko Seweryn.

- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – Szczypior błysnął czarnymi oczami. – Zresztą czego by o mnie nie mówić dam się lubić. No i obsadzałem jej wszystkie charytatywne koncerty… wiesz, miło grać dla siebie – w kolejnym uśmiechu błysnęły spiłowane zęby. – Mówiłem, że nie powinienem pić? Robię się wtedy cholernie gadatliwy… - Tadeusz chyba chciał się uśmiechnąć, ale skończyło się na grymasie bólu, cichym syknięciu i stwierdzeniu:

- Jak dorwę tego Zaruzo to mu zrobię z mordy powstanie Chmielnickiego! –

- Albo on z ciebie wojnę w Wietnamie.

- Najpierw musiałby mnie złapać – głęboki głos Szczypiora brzmiał niesamowicie w półmroku pokoju.

- Powinieneś pracować przy filmach grozy, na jego miejscu poważnie bym się nad tym zastanowił czy warto tak ryzykować – Seweryn skrzywił się w półuśmiechu.

- Tak szczerze mówiąc, to nie wiem, czy by się przestraszył – miał za kochanka tak upiornego faceta jak Vakhtang, oby mu w piekle było ciepło, więc

- Upiornego? Skąd taki pomysł? Może on lubił kwiatki i drzewka i roześmiane dzieci…

- Tak się akurat składa, że miałem okazję z nim porozmawiać…

- CO?! Kpisz?!

- Nie kpię, chciał odkupić ode mnie moją gitarę, widział nas na jakimś koncercie i-

- Grywacie w klubach dla gejów?

- Nasza perkusistka jest KOBIETĄ! Nie wpuściliby na nawet gdybyśmy chcieli, a tak poza to basista rzuca w homosiów kamieniami, więc się absolutnie nie kwalifikuje.

- I co z tą gitarą, aż tak jej zapragnął?

- To „Skrzydła Azraela”

- PIERDOLISZ!!!

- Skąd.

- Niby jak nędzny gitarzysta z podrzędnej kapeli ma grać na jednych z dwóch w Polsce a pięciu w Europie Skrzydłach Azraela?!

- Po pierwsze nie nędzny. Po drugie nie podrzędnej. Po trzecie: kiedy powiedziałem chłopakom, że mam dość tracenia z nimi czasu na graniu na czymś, czego nie przyjęliby nawet w muzeum osobliwości, to się mnie zapytali, na czym chciałbym grać. Chlapnąłem ot tak „Skrzydła Azraela”. I wtedy oni zorganizowali trasę po Niemczech, zareklamowali nas jako największy polski zespół i dawali do zrozumienia, że jesteśmy niczym europejska Metallica. Przeszło i nieźle się na tym obłowiliśmy, bo wszystkie koszty poniósł organizator, czyli nieźle świrnięta baba, a kasa z biletów poszła na nas. No i chłopaki kupili mi Skrzydła. Prawdopodobnie tamta baba im pomogła, wyglądała na taką, co załatwi wszystko, jak nie pieniędzmi to groźbą…

Przez chwilę coś dziwnego malowało się na twarzy Seweryna.

- Nie martw się, jak się okażesz dobrym kumplem, to może ci nawet pozwolę na niej zagrać – nareszcie Szczypior miał się czym pochwalić. I było mu z tym niewymownie dobrze.

Tadeusz powoli usiadł. Picie na leżąco nie jest ani bezpieczne, ani przyjemne. Teraz dopiero na jego tors padło słabe światło lampki i Seweryn ujrzał mały tatuaż:

- Kocham Zu… - Odczytał gotyckie litery.

- To moja siostra. Powiedziała, że jak już koniecznie muszę sobie coś napisać na ciele, to że ją kocham.

***

Seweryn wysyłał kolejnego maila do Gosi, gdy usłyszał bliżej nie sprecyzowany wrzask – najwyraźniej Szczypior się obudził. BOK-owiec przeciągnął się i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Ujrzał wymiętego Tadeusza próbującego, ze średnim powodzeniem, przygładzić rozczochrane włosy.

- Czyli to nie był sen? – Zapytał gitarzysta bardzo nieszczęśliwym tonem i bardzo retoryczne.

- Nie – Seweryn nawet nie silił się na delikatność.

- Mogę się jakoś doprowadzić do porządku?

- Jasne… - May-Sienkiewicz poprowadził go do łazienki i wrócił do swojego maila.

Po jakichś piętnastu minutach Szczypior ponownie pojawił się w pokoju. Tym razem o wiele szczęśliwszy, przynajmniej wizualnie. Mokre włosy odrzucił na plecy, a w świetle dnia czarne oczy nie wydawały się tak niepokojące.

- Weź sobie jakąś koszulę… - Seweryn machnął w kierunku szafy. Gdy Szczypior się odwrócił, BOK-owiec zauważył przez gęstą zasłonę włosów kolejny tatuaż.

- „Demokracja to religia szakali wyznawana przez osły” – odczytał. – Jeżeli nie demokracja to co?

- Cokolwiek, monarchia, sanacja, nawet anarchia byłaby lepsza…

- Bo?

- Bo anarchiści potrafią się uśmiechać. Wiem, że to głupi argument i pewnie nigdy go nie zrozumiesz, ale tak właśnie jest.

***

Szczypior biegł jak tylko mógł najszybciej. Czuł drganie każdego mięśnia. Nawet to lubił. Choć teraz się bał. Czuł pulsującą w żyłach adrenalinę, a może noradrenalinę? Postanowił, że sprawdzi to później. O ile będzie w stanie. Bał się nie tyle tego, że goni go psychopatyczny morderca z planami „zabójstwa w afekcie”, o ile tego, że ze zbyt wysokim poziomem mobilizujących hormonów narobi głupstw. Obejrzał się w prawo – Seweryn dzielnie dotrzymywał mu kroku, co było nielada wyczynem, gdyż spędzający większość życia na gonieniu się z policją Szczypior miał wprawę w ucieczkach. No tak, przecież to BOK-owiec, pewnie sporo się w życiu naścigał!, Tadeusz doznał olśnienia. W szaleńczym pędzie przemknęli po oknami Działu Edukacji Narodowej i przecięli aleje Marcinkowskiego. „Anarchia matką ładu” głosił napis na murku. Dalej wzdłuż fasady biblioteki i banków, ostry zakręt i slalom wśród murków otaczających empik. Nie zważając na czerwone światło przebiegli przez ulicę i wskoczyli do tramwaju „dwójki”.

- Jedźżeż, kurwa! – Wrzasnął Szczypior do zdezorientowanego motorniczego. Zaczynał przeklinać, a to oznaczało, że nie jest z nim dobrze. – Jedź, pókim dobry! – Błysnęły upiorne zęby.

Przerażony czterdziestolatek natychmiast zamknął drzwi i ruszył.

Dopiero teraz Seweryn i Szczypior pozwolili sobie na westchnienie ulgi.

- To jest chyba jakiś mutant, jakiś pierdolony terminator… - mruknął nieco histerycznie Szczypior.

- Po czym wnioskujesz?

- A jakbyś miał rozwaloną tętnicę udowa, to byś tak żwawo biegał? Wprawdzie to jest nic w porównaniu z wypruciem flaków – mimowolnie dotknął brzucha – ale chyba jednak na lekkim utykaniu się nie kończy?!

- Skąd wiesz, że miał rozwaloną tętnicę udową?

- Cóż, Śruba ma doktorat z medycyny i trochę na sumieniu. W takich kwestiach można mu wierzyć.

- Całe szczęście przynajmniej go zgubiliśmy…

- Albo i nie… - jęknął Szczypior wpatrując się w tylnią szybę. Seweryn podążył za jego wzrokiem. W drugim wagonie stał nie kto inny jak Ketwell Zaruzo.

- O kurwa! – Zauważył May-Sienkiewicz – nic innego nie przyszło mu do głowy.

- Na razie jesteśmy bezpieczni – nie zaryzykuje przesiadania się do pierwszego wagonu – siedzimy za blisko drzwi, zbyt łatwo moglibyśmy zwiać. Z drugiej strony, gdyby to my zdecydowali się wysiąść znowu zaczęlibyśmy się gonić…

- Czyli mamy tylko jedno wyjście – dojechać na Ogrody i tam w mieszać się w tłum…

- Bileciki do kontroli! – W rozważania nad szansami ucieczki wdarła się tak zwana „proza życia”. Szczypior westchnął – kasowanie biletów było jedną z niewielu rzeczy, jakich nigdy nie robił. – BILECIKI DO KONTROLI!!! – Rozdarł się kanar i Szczypior zorientował się, że to nie do niego.

Razem z Sewerynem siedział na schodkach przy pierwszych drzwiach, tuż obok motorniczego. Za nimi siedziała jakaś dziewczyna ze słuchawkami w uszach i zawzięcie coś pisała w dużym bloku makulaturowym. Uparcie ignorowała kanara. W końcu „zielony” nie wytrzymał i wyrwał jej z ucha słuchaweczkę. Tak, jak podejrzewał Szczypior rozpadła się na kawałki. Sam często tak robił.

Dziewczyna spojrzała na mundurowego ze stoickim spokojem. Potem w jej oczach zalśniły łzy.

- I co pan zrobił? To nie były jakieś tam słuchawki! Kosztowały mnie całe pięć dych! Na dodatek straty natury moralnej… - jej spojrzenie natychmiast wyschło, gdy ujrzała Szczypiora. – Siedem dych i nie będę się sądzić!

- CO?! – Wrzasnął kanar.

- Albo będzie pan zmuszony porozmawiać z moim kolegą – wymownie spojrzała na Szczypiora, który w mig zrozumiawszy aluzję wyszczerzył kły.

„Zielony” nie był w ciemię bity i natychmiast zrozumiał, czego się od niego wymaga – zniknął gdzieś przy końcu wagonu i wysiadł na najbliższym przystanku.

- Szczypior – przedstawił się Tadeusz.

- Master – dziewczyna mocno uścisnęła jego dłoń. Nie skrzywił się, choć bolało. – Podpiszesz mi się na plecaku? – Zapytała.

- A więc mnie poznałaś?

- No a jak! – Wyciągnęła czarnego markera i wskazała miejsce na zielonym materiale „kostki”.

- Co mam napisać? Dla Master?

- Tak…

Seweryn wykręcił głowę aby przyjrzeć się dziewczynie. Oczy Master lśniły gorączkowo, gdy Szczypior mozolnie skrobał na zielonym plecaku gotyckie litery.

- Chyba jestem jedyną osobą w całym Pń-u, która cię nie bardzo kojarzy…- uśmiechnął się do towarzysza.

Tymczasem widoczki za kolorowym od grafiti i odrapanym przez jego marne imitacje oknem zmieniły się diametralnie. Zamiast banków i strzelistych, sypiących się kamienic pojawiły się drzewa i bloki. Gdy tramwaj minął budynek akademii rolniczej Seweryn jęknął.

- Ogrody… porozciągaj się…

Szczypior upodobnił się do zbitego psa, przynajmniej ze spojrzenia. BOK-owiec smętnie spojrzał na Ketwella bujającego się w rytm drugiego wagonu. W lewej ręce trzymał śliczne, czarne, lśniące magnum z tłumikiem. Seweryn mimowolnie dotknął kabury na prawym biodrze. Wziął zapasową broń.

Może i był dobry w te klocki, ale Ketwell był przy tym psycholem. Żeby go upolować potrzebował MOTYWACJI.

Inaczej nie zdobędzie się na tak drastyczny krok.

Drzwi rozsunęły się z jazgotem. Seweryn mrugnął do Szczypiora.

- Leć do IV…- szepnął i wypadł z wagonu. Pobiegł w prawo, w przeciwną stronę niż kazał Szczypiorowi.

Ketwell wyskoczył z tramwaju, potrącając jakąś kobietę. Dziewczyna upadła na chodnik, ścierając sobie do krwi kolana. Morderca spojrzał na posokę cieknącą po podartych rajstopach z pożądaniem.

Seweryn wbiegł na drogę na czerwonym świetle. Srebrne audi zahamowało z piskiem opon, jednak droga hamowania była zbyt długa. Kaberu odbił się od maski pojazdu i upadł na krawężnik.

Szczypior wrzasnął. Teraz obu zobaczył Ketwell.

Zerknął na nieruchomego Seweryna leżącego w powiększającej się kałuży krwi. Im więcej posoki, tym więcej gapiów. Prawo Murphy’ego.

BOK-owiec na razie nie ucieknie.

Ruszył na Szczypiora. Tadeusz zerwał się na nogi i biegiem ruszył wzdłuż drogi.

Ketwell szaleńczo roześmiany ruszył za nim.

***

Bolało… Otworzył oczy. Zalało go światło.

…jak to było… nie iść czy iść w stronę światła…?…

Było strasznie duszno… Jasność zamieniła się w twarze ludzi zaglądających mu w twarz. Gapie…. Nie znosił gapiów….

- Au…- jęknął i usiadł. Gdzie był? CO się stało?

Siedział na chodniku, obok kwiaciarni. Spojrzał na tramwaj.

- SZCZYPIOR!!- wrzasnął i wstał. Zakręciło mu się w głowie, oparł się o wysokiego mężczyznę w granatowym polarze.

- May-Sienkiewicz, chłopcze dobrze się czujesz?- wypowiedź była przerywana głębokimi, świszczącymi wdechami.

Seweryn spojrzał na swoją podporę. Krzywo wygolone wąsy, długie do linii szczęki zwichrzone włosy i krzywa grzywka.

I para niebieskich oczu pełnych troski i ciepła.

- Profesor Żur…- szepnął.- Przepraszam, bardzo mi się spieszy….

Puścił ramię swojego byłego wychowawcy i mocno kulejąc pobiegł za Ketwellem.

***

Szczypior minął cygańską rezydencję i ostro skręcił.

- Jeszcze troszeczkę…- szeptał do siebie. Tracił siły. Miał dobrą szybkość ale na krótkich dystansach. A to dlatego, że zwykle uciekał przed otyłymi, łysymi panami w policyjnych mundurach rozmiar 52 którzy wymiękali po 60 metrach.

Za to Ketwell biegł jak maszyna.

- Pierdolony robocop!..- wrzasnął Tadeusz i wbiegł za podstawówkę.

Jego oczom ukazał się budynek legendarnego L.O. nr 4. Nie otynkowane ściany gdzie niegdzie ozdobione grafitti. Minął zieloną bramę, czyli „wejście dla uczniów i innych niezbędnych szumowin” i ostentacyjnie potruchtał do ozdobionego flagami „wejścia dla nauczycieli, gości i w wyjątkowych sytuacjach dla rodziców”. Wspiął się na jasne schodki i wyminął w drzwiach jakąś kobietę. Na chwilę miał spokój. Może Ketwell go nie widział

- Poproszę o wpis!- wrzasnęła niesamowicie gruba dziewczyna w za małej obcisłej białej bluzeczce.

Małe oczka szczurzycy obrysowane czarnym, grubym eye-linerem zmierzyły Tadeusza z pogardą godną dziecka milionera.

- Po co tu?- syknęła do gościa.

Szczypior zmierzył ją perfidnie. Siedziała wciśnięta w krzesło za ławką dyżurnego. Spore fałdy spływał bokami.

- Czy ty masz dziecko lustro w domu?

Hipopotam wysunął zawadiacko dolną szczękę.

- Bo co?

Tadeusz uśmiechnął się krzywo.

- Bo wyglądasz jak hipopotam w kaftanie… Poproś rodziców… może się ulitują i cię wyślą na obóz dla dzieci z chorobliwą otyłością?..

Naskrobał coś w zeszycie i zanim wyjący potwór wyswobodził się z krzesła zniknął za zakrętem holu. Stał teraz obok automatu z kawą i nagle dobiegł go taki fałsz, że aż uszy odpadają.

- I naaaaaaaaaaaaweeeeeeeeeet kieeeeeedyyyyyyyy będę saaaaaaaaaamm nieeeeeee zmieeeeeeenię siiiiiiiiięeeeee to nieeeeeeeee móuuuuuuuj świiiaaaaaaat…..

Wrzask dobiegał z auli. Szczypior ostrożnie uchylił ciemne drzwi i zajrzał do środka.

Sala była wypełniona uczniami, których miny zdradzały chęć mordu wysokiego osobnika w czerwono-białej bluzie stojącego na środku sceny. Mężczyzna o ulanej i zarośniętej twarzy kurczowo ściskał mikrofon, przeczuwając, że ktoś może zechcieć go mu zaraz wyrwać.

- Tadeusz!

Szczypior odwrócił się wiedziony niemiłym przeczuciem.

Spojrzał na ciemne zwichrzone włosy swojej byłej dyrektor. Radosne oczka świdrowały go przenikliwym spojrzeniem.

- Witaj chłopcze, jak to miło, że zechciałeś uświetnić nasze karaoke! – rozejrzała się.

- A gdzie reszta twojej grupy?- spytała zdziwiona.

- …?- Szczypior zamrugał oczami.

- No nic, trudno, sam zaśpiewasz. Wchodzisz po Ufosiaku.- I zanim zdążył zaprotestować zaciągnęła go na scenę.

Tymczasem facet przestał wyć. Jakaś głuchoniema uczennica zaczęła klaskać. Ucichła pod siłą spojrzenia towarzyszy.

Dyrektorka uśmiechając się promiennie wypchnęła Szczypiora na scenę, przedtem wręczając mu mikrofon.

- A teraz gość specjalny, absolwent tej szkoły, Tadeusz!

Już, już Szczypior miał zacząć śpiewać gdy drzwi otwarły się z trzaskiem i do auli wszedł Ketwell.

Wyciągnął rękę z magnum i strzelił do najbliższego ucznia. Wszyscy zaczęli krzyczeć i uciekać. Panika zaczęła pochłaniać ofiary.

Szczypior rzucił się za kulisy. Na czworakach doczołgał się za fortepian. I wtedy zauważył, że to po drugiej stronie sceny są drzwi. Rozejrzał się. Skulony w kącie przy kurtynie stał w kałuży moczu Ufosiak.

Tadeusz uśmiechnął się paskudnie. Podszedł do nauczyciela.

- Proszę się nie denerwować. Już… tam jest wyjście… wystarczy, ze tam dojdziemy…

Profesor spojrzał na niego obłąkanym wzrokiem. Rozległ się strzał i na posadzkę sceny spadła krew.

Szczypior złapał Ufosika pod ramię i pociągnął w stronę wyjścia.

Szedł przy ścianie, wystawiając tym samym nauczyciela na ewentualne obrażenia.

W drzwiach stanął Seweryn.

Wyjął z kieszeni dwie zielonkawe tabletki i połknął je.

Ból zniknął. Serce zwolniło a poziom adrenaliny podniósł się niebezpiecznie wysoko.

Ketwell stał wśród zwału trupów szukając wzrokiem Szczypiora.

Zobaczył go przemykającego pod ścianą sceny. Wyszczerzył zęby i wbiegł na schodki. Strzelił do Ufosiaka. Nauczyciel padł na podłogę. Tadeusz warknął.

Seweryn przeładował magnum. W magazynku leżały srebrne odpryskowe kule z nadpiłowaną powłoką cyjankową. Zabronione, ale dające najlepsze efekty naboje.

Ze stoickim spokojem poczekał, aż morderca dosięgnie Tadeusza. Nie chciał, by Ketwell zauważył go zbyt szybko. Skoncentrowany wyciągnął rękę z magnum, wyprostował ją w łokciu.

Ketwell śmiejąc się szaleńczo złapał Szczypiora za kark.

Seweryn uśmiechnął się leciutko i pociągnął za spust.

Kula trafiła w skroń. Krew i resztki mózgu obryzgały Szczypiora.

- I znowu ten makaron…- mruknął do siebie Kaberu. Oddał jeszcze pięć strzałów - wszystkie w najważniejsze narządy.

Serce, płuca, wątroba, tchawica z krtanią i żołądek. Soki trawienne wymieszane z żółcią wypłynęły z rozwalonego brzucha na podłogę.

Seweryn spokojnie, bez pośpiechu podszedł do ofiary i wyjął długi, ozdobiony spiralną inwokacją nóż. Uklęknął i zaczął kroić trupa. Kawałki ciała wrzucał do osobnych foliowych worków, każdy wiązał i pieczętował dziwnym, połyskliwym woskiem.

Gdy skończył, cały był uwalany we krwi.

Wstał i zarzucił sobie worki przez ramię.

Wyglądał przerażająco. Ciemne włosy, potargane, posklejane potem, posoką, lodowate zielone oczy, zdarta skóra na policzku.

Lewa ręka wisiała bezwładnie wzdłuż ciała. Czarna koszula była podarta i brudna. Miał świszczący, ciężki oddech.

Szczypior siedział w kącie sali. Wytrzeszczone oczy śledziły BOK-owca. Seweryn uśmiechnął się bladziutko. Mokre włosy opadły mu na czoło.

- Odezwiesz się do mnie?

Szczypior pokręcił głową.

- Dobrze… rozumiesz co do ciebie mówię… A możesz wstać?

Szczypior pokiwał głową.

- To dobrze. Wstaniesz?

Szczypior pokiwał głową.

- To wstań.

Szczypior wolniutko podniósł się z podłogi

Seweryn był wyraźnie zadowolony z jego działania.

1 komentarz:

YuriPRIME pisze...

Od razu powiem, że dobre to i dziarskie, niczym hajduk w kwiecie wieku na flisackiej bibie!
Spożywać na ciepło ;)
Uwaga, jeden z bohaterów zdaje się być alter-ego jednej z autorek ^_^
Co mam powiedzieć...
Dziwaczna, dynamiczna, psychoskrętna opowieść o sympatycznych muzgo-szurach, w której nie wiadomo o co chodzi @_@
Jedyne czego można być pewnym:
To się nie skończy...
Tego się nie przewidzi...
Ja dotąd nie wiem do czego to zmierza...
Ale to jest właśnie fajne! Das ist ein Psychodell!