Instrukcja obsługi

1. Jeśli jesteś pozbawiony poczucia humoru - nie czytaj, nie zrozumiesz i tylko wpadniesz w kompleksy.
2. Jeśli uważasz się za jakikolwiek autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie - idź sobie.
3. Jesteś emo? Jesteś emo?! Tam są drzwi!
4. Komentarze w stylu "fajne"/"gówno" będę kasowała bez litości. Ma być konstruktywnie, albo wcale.
5. Komciasz? WON!

wtorek, 25 września 2007

Rozdział 3: Bardzo Podły, krew, paznokcie i walizka

Walizka, wzbogacona pamiątkami, notatkami i dokumentacją była cholernie ciężka. Plastikowy uchwyt wbijał się boleśnie w palce. Średnio zgrabne, ciemnogranatowe pudło. Seweryn podejrzewałby, że małe kółeczka służą wyłącznie do ozdoby, gdyby nie to, że całkiem niedawno widział jak Gosia sunie z walizką po gładkiej, prostej podłodze lotniska. Najmniejsze nierówności blokowały kółeczka, unieruchamiając pojazd razem z kierowcą. Producent nie przewidział, że większość polskich chodników jest bardziej dziurawa niż niedziurawa i oczywiście nie przystosował uchwytów walizki do ręki dźwigającego. No bo niby czemu ktoś miałby potrzebować sprawnych palców?

Stęknął i osiągnął w końcu szczyt schodów. Nigdy nie przeszkadzało mu mieszkanie na piątym piętrze przedwojennej kamienicy, nigdy nie miał problemów z wchodzeniem po stromych drewnianych schodach. Ale pięćdziesięciokilowa, nieporęczna walizka na ozdobach przekonała go, że parter to też niezłe rozwiązanie. Obejrzał się na Gosię i Szczypiora. Nie widział ich, musieli jeszcze polować na Iyuko, malutką iguanę zakupioną w Japonii, która odkryła wyjście z klatki akurat w samochodzie i akurat na ostatniej prostej. Seweryn cudem wykręcił się od penetrowania wnętrza miniwana.

Nienawistnym spojrzeniem zmierzył granatowe pudło. Czuł pulsujący, tępy ból w dłoni. Zacisnął zęby. Walizka uniosła się na dwa centymetry w górę i posłusznie poleciała w stronę mieszkania. Szedł pół kroku za nią, wlepiając wzrok w ozdoby, czy jak kto woli, kółka.

Walizka posłusznie opadła na podłogę przed mieszkaniem numer 9. Seweryn ominął ją:

- Waruj.- mruknął i dotknął drzwi.

Otwarły się.

Zaskrzypiały zawiasy, pod nogi mocno zdziwionego Seweryna upadł zgruchotany zamek.

- Kurwa...- jęknął. Żelazne szczypce złapały go za gardło gdy otwarł szerzej drzwi.

Armagedon.

- Pieprzone inferno.- szepnął.

Ciepłe gniazdko Seweryna i Gosi już nie istniało.

Setki unikalnych płyt, ukochane gitary, książki, gazety, sprzęt, dokumenty.

Pobojowisko, na wpół zwęglone przedmioty leżały na szczątkach dywanu, kanapa i fotele rozdarte, wszędzie walały się dokumenty, ściśle tajne akta BOK-u. Z sufitu zwisał marny strzęp lampy, szczerzącej w upiornym uśmiechu druty abażuru.

Seweryn cofnął się do korytarza. Z kieszeni wyjął zapalniczkę, włączył ją i podpalił jakiś papier który wziął z mieszkania. Chwilę patrzył jak śmieć się pali, a potem rzucił go na stos zmiętoszonych akt. Złapał zwisającą na jednej śrubie klamkę i zamknął drzwi.

Jego szczęście polegało na posiadaniu jednej złotej karty, którą nosił w portfelu razem z prawkiem i dowodem osobistym. Złapał walizkę za plastikowy uchwyt i zszedł piętro niżej.

Stanął przed białymi drzwiami i nacisnął dzwonek. W judaszu pojawiło się jasnobłękitne oko. Potem usłyszał jakieś zgrzyty i w szczelinie między futryną, a na wpół otwartymi drzwiami pojawił się starszy mężczyzna. Pomarszczoną twarz rozpromienił uśmiech.

- O, dzień dobry! Po pieska? - spytał. Seweryn pokiwał głową, żadne słowa nie chciały przecisnąć się przez żelazną obręcz na gardle.

Starzec gwizdnął i szerzej otworzył drzwi. Najpierw usłyszeli tętent. Potem sapanie. A potem na Seweryna z całym impetem wpadł pies. Wielki, ciemnobrązowy, podpalany doberman w zielonej parcianej obroży.

Chłopak jęknął, gdy nagłe uderzenie wyrwało mu oddech z płuc. Zachwiał się, jednak nie upadł. Przytulił duży, smukły łeb do piersi.

- Cześć malutki… – szepnął do szpiczastego ucha. Cieszył się, że jednak postanowił poprosić o opiekę nad psem pana Frączaka. – Bardzo panu dziękuję, uratował mu pan życie.

Staruszek uśmiechnął się.

- O, bez przesady - powiedział skromnie i podał Sewerynowi smycz. Chłopak zapiął psa i wziął walizkę.

- Acha, niech pan za piętnaście minut zadzwoni po straż pożarną – rzucił i pomachał staruszkowi ręką uśmiechając się obłudnie.

Gosia wsadziła rękę pod kanapę wana.

- Mam ją!- krzyknęła. Szczypior przypatrywał się jej ze stoickim spokojem paląc papierosa. Zrezygnował dziesięć minut temu gdy iguana nieomal nie pozbawiła go środkowego, a zatem niezwykle ważnego, palca lewej ręki. Spojrzał na ślady drobnych ząbków.

- Acha, to fajnie… - mruknął. Gosia podniosła w górę rękę z jaszczurką.

- Ha ha!

Odwróciła się i spojrzała w głębokie, zgniłozielone oczy. Miały dziwny, odległy wyraz.

- Jedziemy stąd - rozkazał lodowatym głosem Seweryn. Gosia zmarszczyła czoło.

- Co się stało? - spytała. Szczypior spojrzał w górę. Piąte piętro. W oknach paliły się mocne światła.

To nie światła! Krzyknął głosik w jego umyśle.

- O fuck… - jęknął. Seweryn otworzył drzwi swojego porsche, pies posłusznie ulokował się z tyłu.

- Na razie zamieszkamy u was.

Gosia nie pytała już o nic. Szybko wymieniła parę zdań z kierowcą wana, mężczyzna pokiwał głową. Dziewczyna usiadła obok niego.

- Starodruk? – spytała Szczypiora. Tadeusz pokiwał głową.

- Za Bałtykiem.

Seweryn skinął na niego, więc wsiadł do samochodu, chociaż lodowata obojętność BOK-wca nie mogła być normalna.

Zapiął pas i zerknął na kierowcę. Pobielałe palce ściskały skórzaną kierownicę.

- A mój dowód? – spytał głupio. Chciał przerwać milczenie.

- Dowód?- powtórzył Seweryn lodowatym głosem. – Dowód?! Nie zostało mi nic oprócz karty kredytowej z debetem, a ty mi się pytasz o swój dowód!? – jadowicie zielone oczy patrzyły na skulonego na miękkim, trzeszczącym fotelu Szczypiora.

- Jak chcesz to idź sam przeszukaj mieszkanie. Powodzenia, tylko nie poparz się! – warknął.

Milczenie.

Seweryn przekręcił w stacyjce klucze i ruszył z piskiem opon.

- Tak myślałem… - mruknął.

Stali w korkach. Piątkowy szczyt. Seweryn w milczeniu palił skręta. Palcami wystukiwał monotonny rytm na kierownicy. Szczypior bezmyślnie patrzył na przechodniów, mijających samochody z pogardą i wyższością.

- Musiałem zniszczyć akta - odezwał się nagle Seweryn. – Setki papierów. A mieszkanie przestało być przydatne, skoro je odkryto.

Szczypior odwrócił twarz od okna.

- Sam je podpaliłeś? – spytał z niedowierzaniem.

- Nic tam nie zostało. Nic. Wszystko zniszczone, jakby ten skurwiel siedział tam od tygodnia i każdą rzecz rozwalał z osobna.

Samochód przed nimi ruszył. Seweryn nacisnął pedał gazu.

- Popieprzony dziadyga chujozębny - warknął Kaberu.

- Jesteś pewny, że to robota Ketwella?

- Tak. Zostawił mi znaki, skurwiel gnilny. No, uważaj, jak jedziesz, patafianie jeden! - zahamował gwałtownie, zatrzymując samochód kilka centymetrów przed zderzakiem szarego golfa. Popukał się w czoło.

- Kto pozwolił robić kobietom prawo jazdy…? - mruknął wściekły, gdy z golfa przepraszająco pomachała dwudziestoletnia brunetka. - Twój dowód znajduje się razem z aktami Vakhtanga w łapach Ketwella...

Szczypior wyprostował się, po plecach przebiegł zimny dreszcz grozy.

- Zu...- jęknął.

Seweryn zezował na niego.

- Była wpisana w dowód.

Szczypior pokiwał głową.

Seweryn ostro zawrócił samochód, który zaprotestował piskiem.

- Albo nie! Czekaj! Przecież on może tam na nas czekać! Nie powiedzą mu przecież, gdzie leży moja siostra. A żeby robić rozpiździel w szpitalu, to chyba aż tak głupi nie jest prawda?

- Masz jakiś inny pomysł? – Seweryn spojrzał na niego krytycznie.

- Aha… zaraz - wciągnął telefon i gdzieś zadzwonił. – No cześć, tu Szczypior… słuchaj, jest taki problem… Chodzi o moją siostrę, mógłbyś zabrać ją teraz ze szpitala i przechować do jutra? Co?… No wymyśl coś, jesteś w tym dobry... Dzięki, człowieku! Ratujesz nam wszystkim życie… Proś, o co chcesz, a obiecuję zrobić. Dzięki jeszcze raz… - rozłączył się. – No załatwione.

- Jesteś pewien?

- Jak tego, że mam cholerne kłopoty.

***

Zinge dopracował wiersz i zaczął się zastanawiać, co zrobić z gównem, w które wdepnął jego gitarzysta. Pił herbatę i był bliski wniosku, że nic nie wymyśli, gdy dostał olśnieniem po uszach. Mianowicie w pokoju obok ktoś oglądał telewizję i właśnie trafił na trailer filmu „Egzorcysta”. Był to chyba Pawcio,, bo tylko on włączał wszystko na full.

Pomysł z egzorcystą był głupi, ale jedyny, jaki mu obecnie przychodził do głowy. Na dodatek poranne przeczucie, że coś się zmieni wyraźnie zintensywniało.

- Czemu nie… - mruknął do siebie i ruszył w kierunku „komnat” (jak głosił napis nad drzwiami) Lestata.

Po piętnastominutowym budzeniu prowadzącego nocny tryb życia kumpla i wysłuchaniu dwudziestominutowego monologu, który brzmiał wybitnie niecenzuralnie poeta wreszcie mógł wyartykułować swoją prośbę:

- Gdzie masz książkę telefoniczną?

Prostota i niewyszukanie tych słów wzbudziły po raz kolejny talenty oratorskie blondwłosego „nietoperza”.

W końcu Zinge, wzbogacony o znajomość kilku intrygujących przekleństw, opuścił „komnaty” niosąc dwie grube książki telefoniczne, obie we wkurzająco radosnych pomarańczowych okładkach.

Nie bez trudu znalazł wreszcie poszukiwany numer i zadziwiony pomysłowością ludzi układających książki telefoniczne (egzorcystę znalazł w „usługi – utylizacja odpadów organicznych”) jął molestować starego biurowego Panasonica.

Po chwili oczekiwania odezwał się miły męski głos:

- Słucham?

- Mam coś do wyegzorcyzmowania. – Powiedział Zinge błagając bogów, żeby facet nie pomyślał, że z niego kpi.

- Co?

- Wampira.

- To żart?

- Nie.

- Więc to nie jest sprawa na telefon. Mógłby pan przyjechać do mnie?

- Nie ma sprawy, ale najwcześniej za jakąś godzię, ewentualnie później, po prostu muszę zabrać ze sobą kogoś jeszcze, a nie wiem, kiedy wróci…

- Nie ma sprawy. Mój adres to…

- Ekskluzywna dzielnica – mruknął Zinge dokładnie zapisując nazwę ulicy, nr domu i apartamentu.

- Dziękuję, nie narzekam. To do zobaczenia.

- Oczywiście.

***

Seweryn niemal nieprzytomny ze wściekłości, zdenerwowana Gosia i Szczypior dotarli w końcu pod skłot. Nie zdążyli nawet do końca wejść do środka, gdy drogę zastąpił im Zinge. Miał na sobie szare bojówki i czarną koszulę, do tego czerwony krawat. Sięgające ramion włosy związał na karku, jednak te z przodu poprzycinane chyba przez jakiegoś fryzjera-psychopatę sterczały jak wcześniej na wszystkie strony. Wyglądałby całkiem porządnie, gdyby nie fryzura i spojrzenie wariata.

Zanim ktokolwiek zdołał wydusić z siebie choćby słowo poeta ujął dłoń Gosi i złożył na niej pocałunek:

- Zinge Krzyszczewski – przedstawił się.

- Małgorzata – wyjąkała nie mogąc oderwać wzroku od oczu mężczyzny.

- No, dość uprzejmości – ty i ty – wskazał na Szczypiora i Seweryna – jedziecie ze mną. A panią pozostawię po opieką, któregoś z normalniejszych mieszkańców tego miejsca – znów zaprezentował jej swój wspaniały uśmiech, po czym krzyknął w głąb korytarza – Marta!

Sekundę później pojawiła się jedna z poznanych rano przez Seweryna dziewczyn:

- Co?

- Ta pani musi tu zostać jakiś czas, przypilnuj, żeby nikt jej na nic nie nawracał, no i żeby nie wpadła na Bliźniaków…

- Ok – złapała Gosię za ramię i pociągnęła w głąb budynku.

- Hej! Chwila, czy ktoś mógłby mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi?! – Stracił cierpliwość Seweryn właśnie wpychany na schody do garażu.

- Jedziecie ze mną – oznajmił najzwyczajniej w świecie Zinge.

- Czy to jest jakaś taka moda ostatnio, że wszyscy mnie zgarniają i jadą nie wiadomo dokąd? – Zapytał z rezygnacją w głosie Szczypior – wiedział, że sprzeczanie się z Zinge jest jedną z najbardziej bezcelowych rzeczy na świecie.

- Konieczność! Wplątałeś się w gówno, to przynajmniej nie protestuj, jak cię z niego wyciągam! – Wrzasnął Zinge pakując ich do auta, które wyglądało tak, że Seweryn zapytał:

- Co to za marka?

- Docelowo Chevrolet, a części to braliśmy ze wszystkiego.

Ów Chevrolet wyglądał dziwnie i ekscentrycznie, ale na swój sposób drogo i wystawnie. Wnętrze też było niczego sobie – co najmniej mercedesowe.

- A od czego silnik?

- Od ferrari, mieliśmy tu kiedyś takiego, co się ferciem rozbijał. No i raz tak się w niego ktoś maluchem władował, że tylko silnik z niego został… Dwieście pięćdziesiąt spokojnie wyciąga.

Czterdzieści pięć minut przebijania się przez poznańskie korki suto zaprawiane okrzykami Zinge później zajechali na ekskluzywne osiedle. Nieprzyzwyczajony do takich pieniędzy Szczypior natychmiast poczuł się nie swojo:

- Nie wiedziałem, nawet, że jest takie osiedle w Poznaniu… - mruknął.

- Rodzina i znajomi Kulczyka muszą gdzieś mieszkać, nie?

- Fakt, coś w tym jest…

Zatrzymał ich służbiście wyglądający ochroniarz:

- Panów nazwiska? – Zapytał ostro.

- Krzyszczewski – rzucił jakby od niechcenia Zinge.

Ochroniarz Zenon, jak głosił napis na identyfikatorze wpiętym w klapę munduru natychmiast zrobił się milutki, że do rany przyłóż:

- A panowie, do kogo?

- 7/48, Zenek, nie męcz mnie, trochę nam się śpieszy…

- Tak jest, proszę pana – stanął na baczność ochroniarz zaszczycony, że tak wielki pan, jak sam syn mecenasa Krzyszczewskiego powiedział do niego po imieniu i pobiegł otworzyć kutą bramę. Jakoś nie zwrócił uwagi na to, że ów syn wielokrotnie manifestował swa nienawiść do ojca, a i ów ojciec zbyt chętnie się do niego nie przyznawał. – Proszę prosto i w lewo.

- Dzięki, Zenek! – Rzucił poeta i ruszył z piskiem opon.

Wysiedli przed wskazanym budynkiem, który równie wystawny jak pozostałe okazał się jednocześnie raczej opustoszały. Niezrażony tym Zinge i coraz bardziej zrezygnowani Seweryn i Szczypior wkroczyli do windy.

- Powiesz nam wreszcie o co ci chodzi? – Zapytał BOK-owiec.

- Zaraz się dowiecie.

Szczypior tylko westchnął.

- Cholera swędzi – mruknął Zinge.

- Co? – Zapytał Tadeusz.

- Blizny, a co? – Poeta zaczął rozwiązywać okręcone wokół nadgarstków rzemienie. Powoli wyłoniły się zza nich poszarpane jasne blizny, które różowiały, gdy Zinge je drapał. – Szlag, dlaczego to tak swędzi? – Burczał upychając niedawne ozdoby swoich rąk w kieszeniach.

Podeszli pod solidne dębowe drzwi ozdobione mosiężną czterdziestką ósemką. Zinge zapukał jednocześnie wciąż trąc nadgarstki. Dla Seweryna blizny wyglądały tak, jakby ktoś nie tylko podciął sobie żyły, ale jeszcze na dodatek rozdrapywał i rozszarpywał rany i to nie raz.

- Ach, chodzi o tego waszego wampira… - Mruknął jakby tytułem wyjaśnienia całej tej wyprawy poeta. Seweryn zaczął mieć złe przeczucia.

Otworzył im krótko ostrzyżony chłopak wyglądający porażająco zwyczajnie. Jedyne, czym się wyróżniał to koloratką przy czarnej koszuli. Złe przeczucia Seweryna stały się jak najbardziej realne. „Fuck, egzorcysci!” pomyślał.

- A to pan, proszę wejść – ksiądz zaprosił ich gestem do środka. Długim korytarzem doszli do dużego pokoju zastawionego skórzanymi fotelami i kanapą. Na wszystkich ścianach wisiały plakaty przedstawiające grająca na gitarze kobietę o wściekle różowych włosach. Podpisy głosiły, że jest to hide. Pod oknem stał stół, na którego blacie opierał gołe stopy niewysoki chłopak, wyglądający maksymalnie na osiemnaście lat. Ubrany był w czarne skórzane spodnie i bawełnianą koszulkę z napisem „X! kanjite miro! X! sakende miro! X! subete nugisutero! X! kanjite miro! X! sakende miro! X! kokoro moyase!”, który Sewerynowi nie mówił absolutnie nic. Czytał anglojęzyczne wydanie „Legend Gitary”. Teraz podniósł wzrok i gazeta wypadła mu z dłoni. Zinge też stanął jak wryty, tak, że Szczypior na niego wpadł.

Chłopak co chwilę zamykał i otwierał oczy – Seweryn dostrzegł, że prawe jest czarne, a lewe zielone – najwyraźniej nie mogą uwierzyć temu co widzi. Zinge po prostu stał i gapił się na niego nie mogąc wykrztusić słowa.

- Ekhem… - spróbował przywrócić ich do rzeczywistości Szczypior. Poskutkowało – Zinge bezceremonialnie rzucił się na skórzana kanapę:

- Mmm… Skórzane meble… Wiesz co Wredny? Chyba się do ciebie wprowadzę.

„A więc to jest Mały Wredny? To znaczy Michał Wołodajewski? Gitarzysta Aszmo-dai? Faktycznie niewysoki…” – myślał zdezorientowany Seweryn.

- Jak mnie znalazłeś? – Zapytał podejrzliwie chłopak podnosząc gazetę.

- Nie szukałem, nie łudź się – odparował Zinge gładząc powierzchnię tapczanu.

- No tak, mogłem się domyślić! Jesteś najbardziej upartym stworzeniem na całym bożym świecie.

- I kto to mówi! Nawet nie wróciłeś po Aszmo-daia!

- Bo trzeba mieć powód żeby żyć, podły materialisto!

- Ja jestem podłym materialistą? A ty to niby co?

- Ja nie jestem podły! – Zaperzył się Mały Wredny i przeniósł dwukolorowe spojrzenie na wciąż stojących w przejściu Szczypiora i Seweryna. Tego ostatniego zmierzył dokładnie i poczuł zimny uścisk w żołądku. Jednak nie dał nic po sobie poznać. – A wy co tam tak stoicie jak jakieś wyrzuty sumienia! Siadać, gdzieś! A ty Zing, to ja wiedziałem, że zawsze miałeś skłonności do dziwnych znajomości, ale to już chyba drobna przesada!

- A chodzi ci o ten wyrzut społeczny? Co ja na to poradzę, że mi go jako półtrupa ten drugi świr przytargał? No wozić się po mieści z psem z BOK-u!

„A więc on nie wie…? Może to i lepiej…” – Pomyślał Michał.

- A wiesz, co ci powiem, Wredny? Miałem od rana przeczucie, że coś się wydarzy!

- Serio? I co napisałeś?

Zinge usiadł i podał mu kartkę papieru. Chłopak wstał i przespacerował się po pokoju uważnie ją czytając. W końcu stanął przed poetą i wykrzyknął:

- To będzie przebój, stary, z twoim głosem, moja prezencją! Zaraz ci napiszę do tego jakąś muzykę, czekaj, gdzieś to miałem… - Nagle się zreflektował – Przepraszam, zapomniałem się… - wybąkał. – Ale wiesz! – Zgarnął ze stołu notes i ołówek – możesz to napisać!

- Co? – Zdziwił się Zinge.

- Jak to: co? To, co ci nigdy nie przejdzie przez gardło – że mnie przepraszasz.

- CO?! Ja ciebie?! Chyba ty mnie! – Wrzasnął Zinge.

- Niby za co?!

- Ekhem… - spróbował im przerwać Szczypior.

- Zamknij mordę! – Wrzasnęli jednocześnie Zinge i Wredny.

- No to jak? – Zapytał Michał.

- Ja mam już gitarzystę i nie mogę go wyrzucić.

- Doprawdy? – Uśmiech chłopaka stał się podły i naprawdę Wredny. - Jestem najlepszym gitarzystą w pieprzonym kraju, który obaj dumnie nazywamy swoją ojczyzną, nie zapominaj o tym. A ty zrobisz dla mnie absolutnie wszystko.

- Mówiłem, już- słabo oponował Zinge.

- Ten dzieciak, który dla ciebie gra nie jest nawet w połowie tak dobry jak ja! A kupiłeś mu jedną z najdroższych gitar na świecie! I wiesz, co? Gówno by mnie obchodziło, że ja musiałem grać na zwykłej masówce, gdyby nie to, że kupiłeś mu ją za moje pieniądze.

- Jak to…

- A przypominasz sobie skąd je wziąłeś?

- No ze sprzedaży płyt…

- A przypominasz sobie, że ¼ tej forsy jest moja?

- Aaa… faktycznie… - opór Zinge już niemal kompletnie nie istniał.

- I tak będę musiał sprzedać Skrzydła, więc ci oddam… - wmieszał się Szczypior.

- Chwila! To jest ten twój gitarzysta? – Wredny nie mógł się powstrzymać przed ironią w ostatnim słowie.

- Aha.

- No to chyba zrobiłem z siebie kompletnego idiotę, no nie? A ty debilu czegoś mi nie powiedział, że on tu jest?!

- A co to moja wina, że taka z ciebie kretynka? – Zapytał Zinge.

- Dobra, może skończmy ten temat, bo się zbłaźnię już zupełnie! Mówiłeś, że masz jakąś sprawę do egzorcysty…

- Aha, z wampirem.

- Kto to?

- Ketwell Zaruzo – wycedził Seweryn. Lewa dłoń Małego Wrednego natychmiast powędrowała do szyi.

- Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że to wy zabiliście Vakhtanga? – Jęknął Michał.

- On – Szczypior wskazał Seweryna. – A potem pokroił Ketwella na kawałki i wrzucił do Rusałki.

- Kurrrwa! Dać dziecku banana to się pokaleczy! Skąd się tacy biorą?! No to już przekracza wszelkie granice!!! Fak, szit, maderfaker! Dobra. Już jestem spokojny.

- Nie dziwię się, że wy się tak rozumieliście – mruknął Seweryn popatrując to na Zinge, to na wymownego egzorcystę.

- Nie kpij ze mnie! – Syknął Mały Wredny. – Miro?

- Tak? – Odezwał się z przejścia ksiądz, który otworzył im drzwi.

- Znajdź wszystko co dotyczy Ketwella. Sprawdź u Vampiren Geheimnis, Azett i Sturm Blut. OK? Będziemy w kontakcie.

- Ta jest! – Oświadczył Miro i zakładając w biegu płaszcz wybiegł z mieszkania.

- Dobra. Zajmę się tym dla was, ale jak poniosę jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu psychicznym, jak mi jeden włos z głowy spadnie, jak sobie złamię paznokieć, to mi się nie wypłacicie, do końca życia, zrozumieli?!

- Masz coś do żarcia? – Zapytał Zinge ignorując groźby.

- Chodzi ci jak mniemam o chińskie zupki? – Upewnił się gospodarz.

- Aha.

- W kuchni, to drugie drzwi na prawo, w trzeciej szafce na lewo.

- Dzięki – poeta natychmiast zmył się we wskazanym kierunku.

- A ja muszę doprowadzić się do porządku – oświadczył Mały Wredny. – Dajcie mi piętnaście minut, wy sobie w tym czasie posłuchajcie muzyki, albo poczytajcie coś – zamachał rękoma, a w Szczypiora rzucił pilotem od wieży. Tylko mi nie naróbcie bałaganu. Jak nie lubicie takiej muzyki jak ta – włączył sprzęt. – to macie tak zwany problem, bo ja innej nie słucham – i wymaszerował z pokoju pozostawiając ich z melancholijnym utworem X-Japan.

Po chwili wrócił Zinge z talerzem pełnym makaronu:

- A ten kurdupel gdzie?

- Powiedział, że „musi się doprowadzić do porządku” – mruknął przeglądający „Legendy Gitary” Szczypior. – I że mamy mu „dać piętnaście minut.”

- Ech… Pod pewnymi względami on jest zupełnie jak baba. Mamy co najmniej półgodziny. A i to pod warunkiem, że się pospieszy.

Piosenka przestała być melancholijna, do akcji wkroczyli gitarzyści. Zinge siorbał zupę, Szczypior przeglądał magazyn, a Seweryn pierwszą zdjętą z półki książkę. Właściwie był to album z „Angels And Devils”. W dużym formacie, pełen zdjęć przetykanych tekstami piosenek poszczególnych zespołów. Najwięcej było oczywiście Aszmo-dai. Perkusistka z długą do pasa kitą ogniście rudych włosów, ciągnących się pasem od czoła aż po kark, basista z półmetrowym irokezem. Wokalista rozczochrany jak zawsze. I najbardziej rzucający się w oczy gitarzysta. Połowę twarzy miał gładko ogoloną, podkreślone usta i rzęsy, wyprofilowana brew – twarz kobiety. Druga połowa twarzy ozdobiona była lekkim wąsikiem, zdecydowanie męska. Włosy miał postawione we wszystkie strony, a w górę przede wszystkim. I ta niesamowita gitara, która tak fascynowała. A przecież zwykła masówka, nic specjalnego pewnie nawet z tych tańszych. Ten odręcznie wykonany i przyklejony taśmą klejącą napis „Aszmo-dai”… Ten kolor, kolor krwi… Taki, apetyczny… O czym ty myślisz?!

- O widzę, że oglądasz album? Mój ulubiony – zaskoczył go głos Małego Wrednego. Seweryn podniósł wzrok i zamarł. Zamiast całkiem przystojnego osiemnastolatka o brązowych włosach spiętych na karku stało nad nim stworzenie o białej skórze, niesamowicie długich rzęsach i krwiście czerwonych ustach. Włosy miały ten sam odcień różu, co u istoty na plakatach i nawet (nie)uczesane były w podobnym stylu. Koszulkę zastąpił siatkowy podkoszulek bez rękawów odsłaniający częściowo tatuaż na wysokości serca – logo Aszmo-dai, uskrzydlona, puszczającą oko „buźka” – i całkowicie podobiznę istoty z plakatu wytatuowaną na ramieniu i podpisaną „hide-sama 13 grudnia 1964 – 2 maja 1998”.

- Nie spieszyłeś się – mruknął Zinge zajadający czwartą już chińską zupkę.

- Jak zwykle się czepiasz!

- Mógłbyś jeszcze trochę poczekać, właśnie kończę artykuł – Szczypior nawet nie starał się udawać zdziwienia. Coraz mniej go to wszystko obchodziło. Popadał w apatię i nawet dobrze mu z tym było.

- Takie młode, a takie bezczelne! – Oburzył się Mały Wredny.

Zinge zaczął się śmiać i zakrztusił się zupą. Faktycznie wyglądało to przekomicznie – wyglądający na zbuntowaną nastolatkę Michał, wzrostu 170 cm i wagi raczej śmiesznej, nazywający wysokiego i postawnego Tadeusza „takim młodym”.

- A ty się nie śmiej, bo od ciebie też jestem starszy – powiedział Mały Wredny.

- 2 dni… A czy ja mówię, że nie? - Wycharczał poeta.

Mały Wredny usiadł obok niego na tapczanie i zaczął zakładać skórzane buty ozdobione całą masą sprzączek.

- Wybacz pytanie, ty masz zamiar Ketwella doprowadzić do zawału samym wyglądem? – Sarknął Seweryn odkładając album na swoje miejsce.

- Ależ, nie, kochany, ja mam zamiar go porostu uwieść – Mały Wredny obdarzył go olśniewającym uśmiechem i całą gamą wystudiowanych kobiecych gestów.

Jedynym komentarzem było głośne demonstracyjne westchnienie Szczypiora.

- I żadnego rzucania krucyfiksem? – Zakpił BOK-owiec. Na te słowa Mały Wredny zerwał się z kanapy, chwycił ze ściany krzyż i rzucił nim w Seweryna:

- Co najwyżej nabiłbym mu porządnego guza - syknął. Oficer przez chwilę obracał krzyż w dłoniach. Zimny, ze srebra., zdobiony ale jednocześnie prosty. Dobry jesteś skurwielu, pomyślał Seweryn. Cholernie dobry.

- A woda święcona? –odrzucił krucyfiks.

- Jest dobra na kaca, ale żadnych właściwości antywampirycznych nie posiada.

- Więc? – Zapytał Szczypior.

- Większość książek zostawiłem u Zinge, więc będziemy musieli się tam wybrać, ale z tego co pamiętam… Zing, jak u ciebie z szermierką?

- Dawno nie trenowałem, ale coś pewnie pamiętam.

- No właśnie… poza tym… - mruczał coś do siebie dłuższy czas – no i potrzebna będzie kobieta – oświadczył zdecydowanie na koniec.

- Kobieta? W kwestii, że dziewica? – Dopytywał się Szczypior.

- Dziewica? A dlaczego akurat dziewica? Kobieta… - jego wzrok stał się nieobecny. – Z tego co pamiętam to kobieta. A tak poza: czy dziewicę można uznać za kobietę?

- Powiedziałbym coś złośliwego, ale mógłbym być źle zrozumiany… - mruknął Zinge.

- Po pierwsze: musiałbym wyprowadzić cię z błędu, a po drugie: czasami jesteś tak nieznośny, że zmuszasz mnie do poważnego zastanowienia się, dlaczego ja cię tak kocham.

Seweryn skrzywił się jakoś dziwnie i niepewnie wodząc wzrokiem od Małego Wrednego do Zinge zapytał:

- To znaczy, że wy tak… między sobą…

Zinge spojrzał na niego wzrokiem zdolnym powalić wołu i wycedził:

- Oczywiście, że nie!

Mały Wredny wywrócił oczami:

- Czy ty Zinge zawsze myślisz sobie dobierać takich kumpli, co to wszystko biorą na serio? I czy ja naprawdę wyglądam na pedała?

- Raczej na transwestytę – odpowiedział usłużnie Szczypior.

- A jak pedał to się tylko zachowujesz – dokończył Seweryn

- Cóż, niektóre twoje gadki pasują do stereotypowego wyobrażenia homosia… - nie krył Zinge.

- A niektóre twoje zachowania pasują do stereotypowego wyobrażenia artysty – odgryzł się Mały Wredny.

- Zaraz ci dam po mordzie, to się uspokoisz! - Zagroził poeta.

Mały Wredny przyjrzał mu się dokładnie i po chwili namysłu powiedział:

- Nigdy byś mnie nie uderzył – stwierdził po prostu.

Chciał dodać coś jeszcze, ale przerwała mu dobiegająca z kieszeni Zinge ostra gitarowa solówka. Zinge odebrał telefon i zamarł.

- Nie wiem, czy jest pan to w stanie pojąć, ale nic mnie to nie obchodzi. A to, że się panu dzieci nie udały to też nie moja wina – wycedził w końcu.

Mały Wredny jęknął:

- Zing, nie przesadź to w końcu twój ojciec! – Od razu poznał po pełnym nienawiści głosie Zinge, z kim poeta rozmawia.

- Ha, ha, ha! Doprawdy przezabawne! A może powie mi pan, co ja mam z tym wspólnego? – Cedził przez zęby Zinge.

- Zing! – Szeptał Michał. Młody Krzyszczewski spojrzał na jego ostry makijaż i uśmiechnął się podle. – Nie Zing! Ja się nie zgadzam!

- Albo wie pan, co? Przyjadę! O której mają państwo samolot? Oczywiście. Z kim? Z Satanistą oczywiście! – I rozłączył się.

- Nie, Zing! To jest chamstwo, świństwo i bezczelność i ja nie mam zamiaru brać w tym udziału!

- Ależ oczywiście, że weźmiesz w tym udział, przecież chcesz być moim gitarzystą, czyż nie?

- Zing, ale o co właściwie chodzi?

- O mojego najukochańszego zaćpanego braciszka, twojego imiennika zresztą.

- Że jak? Zaćpanego?

- A no tak, Michaś chciał się uniezależnić i tak sobie wymyślił, że się zaćpa na śmierć po bokiem starszego brata. No i miał pewien problem, bo mnie taki scenariusz za bardzo nie odpowiadał i musiał sam sobie znaleźć jakieś lokum.

- I gdzie siedzi?

- W Drug Heaven.

- Szlag!

- Przecież to jest największa narkomańska melina w Wielkopolsce! – Zdziwił się Seweryn.

- No właśnie, moja rodzina zawsze mierzyła wysoko – zakpił Zinge. – Zbierać się, moi najukochańsi rodzice będą tu za godzinę. Mamy odebrać ich z lotniska. A wy macie wyglądać na największych świrów na tej planecie. Potem pojedziemy do nas i Wredny poszpera w tych swoich książkach.

Ekipa wstała i usłużnie poszła za Zinge. Nagle Wredny wykonał gwałtowny zwrot i oparł się o drzwi uniemożliwiając Sewerynowi wyjście.

- Zaraz was dogonimy! – rzucił przez ramię do Zinge i Szczypiora. Uśmiechnął się zalotnie do oficera, jednak różnokolorowe oczy błyszczały groźnie.

- Musimy porozmawiać – stwierdził i nogą popchnął drzwi.

Seweryn z chłodnym spokojem patrzył jak grube, obite dźwiękochłonną pianką drzwi zamykają się, razem z drogą ucieczki. Egzorcysta blokował je swoim ciałem.

- Nie chcemy, żeby ktoś nas usłyszał, prawda? - wymruczał słodko. – Bo nie wiem, jak by zareagowali.

Seweryn westchnął.

- Dobry jesteś. Nikt dotąd, oprócz moich współbraci, nie zorientował się… oni to wyczuwają... - Mały Wredny uparcie patrzył w zielone oczy rozmówcy.

- Ludzie to czują, ale spychają to na dalszy plan, do podświadomości. „Dlaczego stojący obok w tramwaju mężczyzna tak mnie przeraża? To tylko moja chora wyobraźnia.” Wampiry nie istnieją... W ich mniemaniu. Nie słuchają swojego instynktu. Ja nauczyłem się przyjmować takie sygnały. Rozpoznaję was, czuję, zabijam... i dobrze mi się żyje.

Seweryn uśmiechnął się i odważnie wytrzymał spojrzenie MW.

- I to nas łączy. Ja też zabijam… tylko, że nie patrzę na rasę. Bo jak mam być całkiem szczery to właśnie ludzie są najgorszymi potworami. Popieprzeni sadyści, wampiry są chociaż uczciwe, zabijają żeby przeżyć. A ty, jak setki innych ludzi zabijasz wampiry. Dlaczego? Bo są złe? To dlaczego z tego samego powodu nie wytniesz połowy świata? Przecież też są źli a nawet podli? - Mały Wredny słuchał z uwagą - Bo jesteś człowiekiem - dodał Seweryn. - Mord leży w twojej naturze. Nie lubicie kogoś, kto jest inny, może w jakiś sposób lepszy. Ludzka tolerancja.

Mały Wredny odsunął się na kilka centymetrów od drzwi.

- Ja jestem zawieszony między ludźmi a wampirami. - kontynuował BOK-owiec - Nie należę do żadnej ze społeczności, nie czuję solidarności. Z zimną krwią zabiję człowieka i bez mrugnięcia okiem strzelę między oczy wampirowi.

- To dlaczego nie zabiłeś Ketwella? - spytał Wredny. Seweryn patrzył w umalowaną twarz egzorcysty. Patrzył i nie czuł nic. W końcu powiedział. Oczy Michała pociemniały. Stali w milczeniu. W końcu egzorcysta otworzył drzwi.

- I nie zabijam wampirów, dlatego, że każe mi to pismo święte, papież, czy jakakolwiek inna instytucja. Nie tykam tych wampirów, które nie tykają mnie. Dopóki ktoś nie stanowi dla mnie zagrożenia, nie musi się obawiać. Jak widzisz podły ze mnie egoista. A im nic nie powiem, o to bądź spokojny. Po co siać panikę czy też raczej nadzieję. Ale nie wolno ci ruszyć żadnego z nich.

Seweryn uśmiechnął się.

- Za bardzo łykowaci, jak na mój gust. - mrugnął do Wrednego i w pogodnych nastrojach zeszli na dół.

***

Po raz kolejny tego dnia zawitali na Ławicę. Tym razem wszyscy oglądali się za nimi, jak za bandą świrów, na którą zresztą wyglądali. Seweryn stanowczo odmówił wszelkiej charakteryzacji, więc po piętnastominutowej dyskusji ubrali go tylko w skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami. Szczypior przykleił do twarzy spiłowany uśmiech, włosy zaczesał do tyłu odsłaniając spiczaste ucho. Zinge rozpuścił włosy i odpowiednio je potargał. Mały Wredny, jak to Mały Wredny – wyglądał jak świr, wariat, psychopata i szalony fan hide w jednym.

Stanęli przy ruchomych schodach, z nonszalanckimi minami mierząc kolejnych podróżnych, nie było ich wielu o tej godzinie, wszystkie ważne samoloty zdążyły już odlecieć i przylecieć. W końcu pojawiła się grupa podróżnych z samolotu z Warszawy, a wśród nich statecznie wyglądający mężczyzna po pięćdziesiątce i całkiem jeszcze ładna kobieta w podobnym wieku.

- Kupisz mi taki sam garniak, jaki miał hide na „Last Live”, ten zielono-czarny, rozumiemy się? – Syknął Mały Wredny.

- Jasne – odszepnął Zinge.

- Heej! Tu jesteśmy! – Zaczął krzyczeć i wymachiwać ręką Michał. Drugą kościstą ozdobioną długimi na dwa centymetry paznokciami wczepił się w ramię uśmiechającego się z wyższością Zinge. Wszystkie ruchy gitarzysty były w wystudiowany sposób kobiece. On nie zachowywał się jak pedał, ale jak kobieta.

I pomyśleć, że kiedyś tego człowieka podziwiałem, jęknął w duchu Seweryn, ale zachował kamienną twarz.

Matka poety jęknęła cicho. Miała nadzieję, że jej syn zerwał definitywnie znajomość z tym odszczepieńcem. Mecenas Sławomir Krzyszczewski od samego początku był pełen obaw, które teraz zmaterializowały się pod postacią Michała Wołodajewskiego, tej małej wszy z katolickiego bidula, oraz wysokiego osobnika o kruczoczarnych włosach, spiłowanych zębach i ogólnej prezencji sekciarza. Za Zinge stał też trzeci mężczyzna, wyglądający całkiem zwyczajnie, poza nabijaną ćwiekami kurtką, ale ze swojego doświadczenia jeden z najbogatszych ludzi w Polsce doskonale wiedział, że tacy są właśnie najgorsi. Sam Zinge miał na sobie szare bojówki oraz czarny t-shirt z napisem „Nienawidzę Sławomira Krzyszczewskiego”. Fryzurę, jak zwykle miał ekscentryczną, a na twarzy uśmiech zadowolonego alfonsa. Poeta był do ojca bardzo podobny – te same głęboko osadzone oczy, ten sam wydatny nos z lekkim garbkiem, z tym, że pan mecenas wyglądał szlachetnie, a jego syn na wariata.

Państwo Krzyszczewscy podeszli do ruchomych schodów. Z cierpka miną Sławomir zapytał syna:

- Co ty mi próbujesz udowodnić?

- Że się panu dzieci wybitnie nie udały? – Zinge już się nie uśmiechał, jego twarz doskonale odzwierciedlała treść napisu na koszulce.

- Gdzie Michał? – Pani Odetta starała się nie zwracać uwagi na szczerzącego się Szczypiora.

- W Drug Heaven. Sev, wyjaśnij państwu – Zinge skinął na Seweryna. Ten poprzysięgając mu zemstę, za owo wielkopańskie „Sev”, odrzekł martwym głosem:

- Największa narkomańska melina w Wielkopolsce, większe są tylko w okolicach Warszawy. Ma konkretny regulamin i strukturę, wbrew pozorom nie tak łatwo się tam dostać – trzeba być naprawdę na dnie. Ciekawe-

- Dość – przerwał mu Zinge – oszczędź państwu wrażeń. Zapewne pojęli już gdzie i co robi ich najukochańszy syn. A jak tam państwa córka? I wnuk?

- Och, Zing, to on przecież będzie miał ze czternaście lat, nie? – Zamachał dłonią Mały Wredny.

- Fakt… Zresztą nieistotnie. Nie będziemy przecież państwa przetrzymywać. Idziemy – Zinge machnął dłonią na towarzyszy i ruszył w kierunku wyjścia.

Gdy wsiedli już do półciężarówki, całkiem wygodnie urządzonej Zinge powiedział:

- Nie chcieliśmy narażać państwa na stresy, więc już wysłałem kogoś do Drug Heaven. Poczekamy na nich u mnie. – Włączył radio. Właśnie kończyło się „Have a nice day” Bon Jovi’ego. Potem rozległ się szum jakiegoś stadionu, piski fanek i wyraźny głos Zinge „A teraz, piosenka o kimś i dla kogoś, kto zrobił dla mnie bardzo wiele… NECRO” Rozległ się ów szybki gitarowy riff, znany już Sewerynowi ze śniadania – i głos Zinge.

- To niby o tym alfonsie, który…- Zaczął złośliwie mecenas, ale syn przerwał mu wściekle:

- Wybił mi trzy zęby i złamał nos, ale był dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie, więc zamknij się do kurwy nędzy!!! – Palce poety zbielały na kierownicy.

- W porównaniu z tym, co ja panu zrobię to naprawdę niewiele – syknął wściekle Mały Wredny.

Wychodzili z piwnicy – Mały Wredny i Zinge ledwo żywi ze śmiechu – opowiadali sobie jakieś na wpół fińskie na wpół japońskie dowcipy. Szczypior i Seweryn wciąż grali swoje role ponurej obstawy. Państwo Krzyszczewscy byli wściekli i trochę przestraszeni, ale nic nie dawali po sobie poznać.

Uspokoiwszy się Zinge zawołał w głąb korytarza:

- Hej! Niech no tu który przyjdzie!

Z „jaskini lwa” (stylizowany napis nad drzwiami) wychynęła postać całkiem przyzwoicie wyglądającego studenta.

- A, Tomek! Cześć! Słuchaj, mógłbyś zaprowadzić tych państwa… nie wiem, do koncertówki, na przykład? Daj im coś do picia, no wiesz… A jak tam Bliźniaki?

- Jeszcze nie wrócili. Wiesz, że z ćpunami trudno się dogadać – student wzruszył ramionami i skinął głową na Krzyszczewskich. Ci poszli za nim z braku innej alternatywy.

Reszta towarzystwa udała się do „Kancelarii Prawnej” – pokoju Zinge i Szczypiora. Pierwsze co zrobił Mały Wredny to oczywiście podbiegł do krwistoczerwonej gitary.

- Zakurzony! – Spojrzał na Zinge z wyrzutem.

- Do mnie z pretensjami?! Co to ja jestem?! – Rozwrzeszczał się Zinge.

Do pokoju weszła Sint:

- O! Zing, wróciliście- urwała nagle zobaczywszy Małego Wrednego z troską ścierającego kurz z Aszmodaia.

- AAAAAA! Zing naprawdę?! Kocham cię, kocham was wszystkich – obcałowała Zinge i wybiegła krzycząc coś.

- Ale, to nie tak… - wybąkał poeta.

- I w ten oto sposób Aszmo-dai wrócił na scenę – Mały Wredny uśmiechnął się podle – no chyba, że jesteś wystarczająco odważny, by wyprowadzić Sint z błędu…

- Ty mały, wredny…!!!

- Też cię kocham! – Zapewnił Michał uśmiechając się słodko i podłączając gitarę do wzmacniacza. – Nie uważasz, ze powinniśmy nakręcić jakiś materiał i wysłać do „Rock Suomi”? – Dodał wygrywając kilka akordów.

- Ty mała, podła-

- Znam cię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, co powiesz, a także to, że mówisz to tylko dlatego, że nie zniósłbyś przyznania się do tego, ze jesteś szczęśliwy. Więc daruj sobie te wszystkie wywody i zabierzmy się do roboty.

- A ja? – Wtrącił Szczypior.

- Co: ty? – Zapytał Mały Wredny. – No jesteś gitarzystą, nie? No to, o co ci chodzi? Bierz te swoje Skrzydła i idziemy na koncertówkę.

- Rozumiem, że Ketwell schodzi na plan dalszy!? – Powoli tracił cierpliwość Seweryn.

- Sie doczepiłeś do tego Ketwella! Wszystko w swoim czasie! Jakie te dzieciaki teraz niecierpliwe! – Najwyraźniej Małemu Wrednemu dużo bardziej zależało no Aszmo-dai niż życiu jego ewentualnych członków.

Piętnaście minut później w sporym pomieszczeniu nazywanym „koncertówką” zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy skłotu „Starodruk”. Niektórzy wyglądali zupełnie zwyczajnie, znalazło się też kilka szarych myszy. Ale nie brakowało również osobników co najmniej charakterystycznych. Na tym tle wcale nie tak dziwnie prezentowali się państwo Krzyszczewscy, którzy wyróżniali się tylko wiekiem.

Niskie stoły powoli zapełniały się smukłymi butelkami wódki, wina i koniaku. Powoli pojawiały się też kartony soków owocowych.

***

Alkohol palił w gardło, zagłuszając gryzące łzy. Ale jak na razie nie zrobił nic z bolesną świadomością. W takich chwilach Mały Wredny przeklinał Boga za mocną głowę. Gorące łzy płynęły z dwukolorowych oczu powoli rozmazując kunsztowny makijaż. Znowu pociągnął ze smukłej butelki.

Uchyliły się duże drzwi, wsunęła się przez nie wysoka, lekko przygarbiona sylwetka Tadeusza. Szczypior zamarł widząc mażącego się Małego Wrednego. Chciał się cofnąć, ale Michał przywołał go ręką. Szczypiorzewski przysiadł na skraju łóżka:

- Eee… Coś się stało? – Zapytał niepewnie.

- To wszystko przez starych Zinge… Kompletnie ich nie rozumiem… Mają wszystko, a mimo to bez przerwy się kłócą, żrą o byle co, nienawidzą się, myślą tylko o tym, jak jedno drugiemu dokuczyć… - upił kilka łyków i podał butelkę młodszemu gitarzyście. – Ja nigdy nie miałem takich możliwości jak oni, a nie stałem się taki… Zinge tak samo… Naprawdę to niczym się od nich nie różni.… Wmówił sobie, że jest zły i ponury, a tak naprawdę jest zupełnie inny… I z jednej strony jest szczęśliwy, bo jest postacią, którą chce być, którą sobie wymyślił, takim ideałem… ale męczy się, bo zabija w sobie wszelką radość… i to nie jest tak, że on jest ponury, on po prostu boi się być szczęśliwy i przez to się męczy…

- Ale jakoś tak pasujecie do siebie… - mruknął Szczypior pociągając potężnego łyka wódki i oddając butelkę Małemu Wrednemu.

- Bo zawsze chcieliśmy być sobą nawzajem… Poznaliśmy się na rozpoczęciu roku szkolnego, w ogólniaku… Wiesz, to było tak: stoję sobie i się rozglądam… musiałem dla nich wyglądać jak ostatni świr, bo tak jakoś się ode mnie odsuwali, w każdym razie nagle pada na mnie cień, podnoszę wzrok i patrzę stoi nade mną taki przystojny chłopak w drogim garniturze, po którym od razu widać, że szyty na miarę… I jeszcze miał złoty zegarek na ręce. Tylko rozczochrany był nieprzeciętnie, jak to on, cóż pod względem gustu w tej materii to on nigdy wielki nie był… Zresztą to taki temat – tabu. No a on zawsze mi zazdrościł odwagi, że potrafiłem zrobić sobie na twarzy-

- Prawdziwy armageddon – dopowiedział Szczypior.

- Skąd wiesz?

- On używa tego zwrotu w stosunku do j-rockerów, więc- urwał widząc jak Mały Wredny uważnie mu się przygląda.

- Jak długo go znasz?

- No… z osiem lat…

- Dłużej ode mnie – uśmiechnął się smutno Michał.

- Na pewno nie lepiej…

- No tak, trudno nazwać Zinge osobą otwartą. Najlepszy sposób, żeby się z nim dogadać to nawrzeszczeć!

- Nawrzeszczeć?

- Aha. Przy czym zaznaczam, że ja mam ten przywilej, że mnie on nie uderzy, tobie nie gwarantuję…

- Właśnie, dlaczego?

- Bo jestem sierotą, chyba dlatego, poza tym… nie wiem… byłem jego jedynym prawdziwym przyjacielem… no i widział mnie parę razy w akcji… No bo widzisz – biliśmy się za pieniądze, myśmy mieli nawet taką swoją ligę między bidulami… no i naprawdę dobry w tym byłem, bo to było jedyne źródło w miarę uczciwych zarobków… Zostało mi po tym zamiłowanie do długich paznokci i paskudny charakter

- To znaczy? – Zapytał nieco już bełkotliwie Szczypior otwierając kolejną butelkę.

- Zawsze kopię leżącego tak długo, aż straci przytomność lub przyzna się do porażki, takie były zasady…

- Ja też jestem sierotą… - mruknął Szczypior.

- Tak? No to mamy ze sobą coraz więcej wspólnego… Byłeś w bidulu?

- Nie… Miałem 14 lat, kiedy zginęli rozsmarowani po asfalcie…

- Uuu… widziałeś to?

- Sam też przeszorowałem mordą po szosie…

- Nie widać!

- Bo unikam słońca, ale jak sobie twarz opalę, to wyglądam tak, że ludzie przede mną uciekają.

- Przede mną też uciekają – zauważył smętnie Mały Wredny.

- Z tymi moimi starymi to było tak, że najlepszą rzeczą, jaką mi zrobili, to to, że umarli – Szczypior nie krył goryczy. – O tak, wspaniały ze mnie materiał na artystę – syn kurwy i alkoholika…

- Co on ci zrobił? – Zapytał Mały Wredny doskonale wyczuwszy w słowach Tadeusza ten sam ton, którym Zinge mówił o swoim ojcu.

- Połamał mi moja pierwszą gitarę – wskazał na ścianę.

Mały Wredny natychmiast zrozumiał. Gdyby ktokolwiek ośmielił się tknąć Aszmo-daia, van Aekena, czy Czarną, po prostu by go zamordował. I mało go obchodziło, czy potem smażyłby się w piekle.

- Co mu zrobiłeś?

- Próbowałem zabić, ale miałem 13 lat i sporą niedowagę… Chciał mi połamać palce, ale był zbyt pijany…

- Wiesz, co? Ja jakoś zawsze miałem w życiu szczęcie… - Mały Wredny wciąż pociągał nosem. – Brat Bartłomiej nauczył mnie grac na gitarze, spotkałem Zinge i odkryłem, że można naciągnąć go na wszystko… A wcześniej biłem się z każdym i zawsze, kiedy była okazja, a nie straciłem żadnego zęba, ani nikt mi nie złamał nosa…

Na takich mniej więcej rozmowach spełzło im z pół nocy. Szczypior wlał w siebie tyle wódki, że był już ledwo przytomny. Mały Wredny powoli osuwał się w nieświadomość cicho pochlipując. Tadeusz chciał coś powiedzieć, ale najpierw próbował wyostrzyć wzrok.

Nagle oczy Michała rozszerzyły się przerażeniem, rzucił się w tył, ale napotkał tylko bok komody:

- Uaaaaaaaa! Zingeeeeee! Oni tu sąąąąąąąą!!!!!!! Zingeeeeee! Ratunku!!!!!! – zaczął przeraźliwie wrzeszczeć.

W innej części skłotu Zinge rzucił szklankę i wybiegł bez słowa. Jak zwykle – Mały Wredny za dużo wypił i zaczął schizować. Na samą myśl zaczynały go boleć plecy.

Wpadł do „Kancelarii Prawnej” i bez słowa zlustrowawszy zamroczonego Szczypiora podbiegł do Małego Wrednego wciąż wrzeszczącego przeraźliwie.

- Już, cicho, jestem, tu, słyszysz? – Próbował go uspokoić. Gitarzysta objął go histerycznie i szlochając w pierś długimi paznokciami rozorywał plecy Zinge.

Przed utratą przytomności Szczypior zdążył jeszcze zobaczyć, jak Mały Wredny z wyraźną przyjemnością oblizuje zakrwawione paznokcie.

- Spierdalać!!

Seweryn wyjrzał spod stołu. Ostre światło poranka oślepiło go.

- Kurewss… kurewse… kurwa, kurewsko miła pobut… budka…- wymamrotał. Leżał w jakiej podejrzanie miękkiej substancji. Zamknął oczy i wyciągnął spod głowy jakieś drewno. Nie chciał wiedzieć co robiło za poduszkę. Tak na wszelki wypadek.

- Czy ja się kurwa po ludzku nie produkuję!? Mówię wypierdalać!

Niski gardłowy głos niósł się po świecie. Zmaterializował się nad Sewerynem i zaczął go okładać wielkim młotem po głowie. Zatkał uszy rękoma.

- Zamknij pysk debilu! Tu się śpi!!- wrzasnął całkiem zrozumiale, co jego samego wprawiło w zdumienie.

- To kurwa śpij, kto ci broni?! - głos skopał jego czaszkę, pod zaciśniętymi powiekami wybuchły złote iskry.

- Czy was pojebało, wy skurwysyny dupogłowe?!- spytał ktoś znad Seweryna. Głos należał do Tomka leżącego na stole między rzędami poprzewracanych butelek a sporą, zielonkawą, cuchnącą kałużą.

- To on się kurwa drze - odparł gardłowy głos. - A ty wypierdalaj!- powtórzył prośbę.

Seweryn jęknął. Żołądek podszedł mu do gardła, w ostatniej chwili odwrócił się na brzuch i podparł rękoma. Zwymiotował. Otworzył oczy.

- Fuck… - jęknął. Podniósł się na rękach i walnął głową w stół.

- Kurwa!!! - wrzasnął przekonany, że rozsadziło mu czaszkę.

Na czworakach wyszedł spod stołu. Złapał jedną rękę skraj blatu i dźwignął się na nogi. Świat zawirował a podłoga uciekła. Padł całym ciężarem na skuloną na kocu Gosię. Dziewczyna stęknęła z wysiłkiem i odkleiła powiekę lewego oka.

- Cze… cześć kotyku… - mruknęła i zamknęła z powrotem oko. Miała na sobie czarny skórzany kostium, łańcuch zastępował pasek, a w ciemne, natapirowane włosy wplotła czerwone pióra. Czarny makijaż w stylu „smoke eyes” trzymał się dzielnie jej skóry.

Seweryn oparł się o wieszak i wstał. Świat zmienił się w helikopter, ale udawało mu się utrzymać równowagę.

Spojrzał na prowizoryczną scenę, na której mocno przytulona spała jakaś parka. Aha, koncert... pomyślał. Gosia śpiewała z Zinge, potem Szczypior z Małym Wrednym grali jakieś solówki... e, chyba grałem z nimi... Szczypior i Mały Wredny gdzieś zniknęli, Tomek rozwalił się na stole. Z półotwartych ust ciekła strużka śliny, chrapał. W lewej ręce ściskał połówkę zmieszaną z sokiem pomarańczowym. Seweryn sięgnął nad nim po nieruszoną puszkę piwa Żywiec. Szarpnął kciukiem i puszka ustąpiła, łapczywie przycisnął ją do ust. Złoty napój spłynął do gardła.

Tomek otworzył oczy.

- Wody....- jęknął.- Wody...

Seweryn kurczowo trzymając wieszak jedną ręką podał studentowi w połowie pełną butelkę wody „Staropolanka”.

Tomek zębami pozbył się nakrętki i nalał wody w szeroko otwarte usta.

Odrzucił pustą butelkę w kąt.

- Dzieki… - jęknął. - Zajebista impreza...

Seweryn pokiwał słabo głową.

- Te, a gdzie są kurwa starzy Zinge? - spytał grzecznie. Tomek pokręcił głową delikatnie na boki.

- A skont mi to wiedzieś… Jego starzy, jego problem.

Seweryn pokiwał głową. A tak, zanim się cała impreza rozkręciła pojawił się braciszek Zinge i zmył się razem z rodzicami…

- A’a, pfajnie. Chyba muszę do klopu...- smętnie zmierzył wieszak. Na szczęście ktoś pomyślał i już wcześniej dorobił do niego kółka. Popchnął go w stronę drzwi.

Najpierw za potrzebą, a potem na śniadanko, zdecydował. Tylko czy w okolicy jest jakaś stacja krwiodawstwa?